środa, 30 maja 2012

O wyższości roweru nad samochodem


Ilekroć wsiadamy na swoje dwa kółka rozmowa prędzej czy później schodzi na wyższość naszych rowerów nad samochodami. Tym razem pretekstem okazał się zapach mokrych zbóż. Jechałyśmy wiejską drogą, gdy Marzenka zauważyła:
- cóż to za zapach? Nie mogę nawet określić, czy to pachnie, czy cuchnie. Jakiś taki dziwny…
- Ano. Na krótko pachnie, ale dłuższe przebywanie w takim zapachu mogłoby być mało przyjemne. Ni to słodki, ni to duszący. To młode zboża po deszczu tak pachną.
- No zobacz, jak byś jechała samochodem, to nie zauważyłabyś tego zapachu.
- Nie zauważyłabym także wielu innych rzeczy: śpiewu ptaków, kwitnących bzów czy kaliny przy drodze, czerwieniejących czereśni i owiec na pastwisku. Szkoda, że nie zawsze mamy aparat fotograficzny, by to wszechogarniajace nas piękno uwiecznić.
        W naszym małym zakorkowanym miasteczku rower ma jeszcze jeden atut- można nim poruszać się szybciej niż samochodem i trafić wszędzie, gdzie się chce. Nie ma też problemu ze znalezieniem miejsca parkingowego (chociaż kilka stojaków rowerowych by się w Trzebiatowie przydało).
Dalej zachwycałyśmy się krajobrazem, i pustą drogą, która daje poczucie wolności.
Za trzy dni ruszymy na kolejny maraton, pokonamy siebie i 80 km.


niedziela, 20 maja 2012

O pasjach i Świnoujściu


Świnoujście do dziwne miasto- doszłyśmy do tego wniosku z Marzenką , czekając na prom w Karsiborze. Miasto w naszych granicach , a pozbawione lądowego połączenia z Polską. Aby się tu dostać, trzeba swoje odstać w kolejce i dostać się na prom. Niemcy zaś dojeżdżają do Świnoujścia droga lądową.  Dzięki temu częściej w weekendy i ciepłe dni można posłuchać tu języka niemieckiego niż polskiego. Handel i usługi także nastawione są na obsługę gości z Niemiec. W sumie nie ma w tym nic złego, bo jakość usług jest wysoka, więc Niemcy chętnie zostawiają u nas swoje euro.
Nie o tym jednak miał być ten wpis, a o pokonywaniu słabości i stawianiu sobie coraz wyższych celów, a także o pasji.
Obie z Marzenką z dużym zaangażowanie jeździmy na rowerach i gdy nadchodzi sezon nie wyobrażamy sobie tygodnia bez wycieczki rowerowej. Tym razem pojechałyśmy do Świnoujścia na maraton rowerowy. Impreza przednia, mnóstwo rowerzystów z całego kraju i prawdziwie sportowa atmosfera.  Cel, czyli przejechanie mety, został osiągnięty, a że przy okazji pobiłyśmy swoje prywatne rekordy odległości, to już zupełnie inna historia.
Jadąc po malowniczym Wolińskim Parku Narodowym rozmawiałyśmy o wielu różnych rzeczach, tych ważnych i błahych, bo czas na rowerze to jest nasz czas- czas matki i córki. Jeden z wątków naszej dyskusji dotyczył tego, że każdy powinien mieć jakąś pasję. Nieważne czy będzie to zbieranie naklejek od piwa, czy klejenie modeli samolotów, czy też kolarstwo. Człowiek z pasją jest ciekawszy, ma więcej do powiedzenia, potrafi o swoim hobby opowiadać godzinami i to jest rewelacyjne.  
Po maratonie w ramach odzyskiwania kalorii poszłyśmy na „coś słodkiego”. Skończyło się na prawdziwej gorącej wedlowskiej czekoladzie i wielkim ciastu tiramisu dla Marzeny oraz mrożonej kawie, dla mnie. Owe specjały zaserwowano nam w kawiarni o wymownej nazwie „Słodkie”. Wszystkie specjały były rewelacyjne w smaku, a obsługa niezwykle miła. Jedynym minusem była siedmioosobowa grupa niemieckich piwoszy hałasująca przy stoliku obok.
Do Świnoujścia pewnie jeszcze nie raz wrócimy. Podoba nam się miasto i maraton. W planach mamy wycieczkę na Rugię do latarni morskiej, którą pięknie było widać w czasie wieczornego spaceru po plaży. 

piątek, 18 maja 2012

Samolotem i pociągiem...


W jednym z "Mini wykładów o maxi sprawach" Leszek Kołakowski pisze o podróżach. W jego ocenie podróż musi być celem samym w sobie, czyli nie dokądś i z jakiegoś powodu, ale dla samej idei podróżowania.  Idąc tym tropem, nie wszystkie moje ostatnie eskapady można nazwać podróżami, a tę ostatnią na pewno nie.
Chociaż… fakt, jechałam 600 km z powodu komunii chrześnicy, jednak więcej czasu spędziłam na samej podróży niż na owej komunii.  Komunia zatem była jak gdyby pretekstem do przemieszczania się.
Najpierw w sobotnią noc ruszyłam ze Szczecina nocnym pociągiem na Śląsk. Lubię podróżowanie kuszetką, gdy jednostajny ruch pociągu kołysze do snu. Tym razem jednak oprócz kołysania pociągu miałam dodatkowe atrakcje w postaci głośnych śpiewów kibiców GKS Katowice.  Śpiewy te umilkły dopiero gdzieś pod Wrocławiem.  Do Gliwic dojechałam z ponad godzinnym opóźnieniem, co nie byłoby niczym złym, gdybym spokojnie sobie spała i nie martwiła się o czekającą na mnie na pustym dworcu kuzynkę.
Powrót zaplanowałam w „europejskim” stylu- poleciałam samolotem. Miałyśmy z Marzeną możliwość sprawdzenia OLT EXPRESS. Linie , reklamujące się jako polskie, mają prawie całkowicie zagraniczną załogę. W moim samolocie tylko jeden ze stewardów posługiwał się polszczyzną, reszta była anglojęzyczna. Co w przypadku wielu naszych rodaków jest dużym utrudnieniem.
Samolot należał do tych mniejszych- turbośmigłowych- taki latający autobus. 
Na plus naszego przelotu należy zaliczyć poczęstunek na pokładzie, z którego moja Marzena z chęcią i radością skorzystała.  Ja przy okazji też, szlifując przy tym język angielski.

Podróż między Katowicami a Goleniowem trwała 2 godziny. Samolot przyleciał przed czasem, co całkowicie zaskoczyło Męża.
Dla Marzeny był to pierwszy lot, można sobie zatem wyobrazić jej okrzyki radości, gdy zobaczyła świat z wysoka. Zdążyła zrobić z setkę zdjęć!
Następnym razem też polecę, bo oszczędność czasu jest ogromna, a ostatnie awaryjne lądowanie pokazało, że załoga jest dobrze przygotowana.
No tak trochę odeszłam od tematu .
Zgodnie z tezą Kołakowskiego do podróżowania pcha nas przede wszystkim potrzeba nowości i ciekawość. I tu się całkowicie z filozofem zgadzam! Mamy nieodpartą potrzebą poznawania nowych miejsc i nowych ludzi i to dlatego kolejny weekend znów spędzę w podróży. 

środa, 16 maja 2012

Florystyczne atrakcje w Szczecinie

Nieco Was, drodzy czytelnicy, zaniedbałyśmy, za co serdecznie przepraszamy.
W weekend Ruda przyjechała do mnie, do Szczecina, bez większych planów poczęłyśmy rozważać możliwe sposoby spędzenia wolnego czasu. W piątek wybrałyśmy się więc na pizzę do kaskadowego PizzaHut - tę sieć akurat bardzo lubimy, a obsłudze w Kaskadzie trzeba przyznać, że jest przemiła. Poza tym trafiłyśmy na chwilę do Empiku - tej przyjemności wszak nie mogłyśmy sobie odmówić! Wyszłyśmy z dwoma ksiązkami -prezentami: "Baśniami róznych narodów" (na komunię) oraz poradnikiem dla taty z odpowiedziami na "trudne" pytania (na urodziny dla młodego taty).
W sobotę za to udałyśmy się najpierw na kawę do szczecińskiej kawiarni "Secesja" - kuponowej turystyki ciąg dalszy. Kawiarnia mieści się przy jednej z głównych arterii miasta, ale po przejściu przez drzwi znajdujemy się w innym świecie - tym wyrwanym z końca XIX w. Meble z epoki, nastrojowa muzyka, oszczędne dekoracje, cudowne piece kaflowe - to wszystko buduje niezwykły klimat tego miejsca. Do tego dodać należy pyszne ciasto z prawdziwymi malinami. O kawie się nie wypowiem, bo się nie znam. ;)


Kolejnym punktem wyprawy było Galaxy i promocje w H&M - stroje kąpielowe w atrakcyjnych cenach.
Najciekawsze jednak zostawiłyśmy sobie na koniec - "Piknik nad Odrą". Impreza na Wałach Chrobrego nastawiona głównie na rośliny, ogrody i odpowiednie im wyposażenie. Zobaczyłyśmy sporo ciekawych roślin, które chętnie posadziłybyśmy na balkonie czy w ogrodzie, część mogłabym nawet z powodzeniem hodować w domu. Poza ogromem kwiatów, krzewów i drzewek pełno było stoisk z rękodziełem, festynowymi drobiazgami czy typowo festynową gastronomią. Ale najciekawsze moim zdaniem były ekspozycje przygotowane przez florystów, mające obrazować cztery żywioły. Kilka z nich bardzo szybko zaklasyfikowałyśmy jako "takie zuzine" - przywiodły nam na myśl twory cioci Zuzi (http://zuzart-zuzanna.blogspot.com/).
Po sobotnim spacerze odprowadziłam Rudą na dworzec, by mogła kontynuować swoje weekendowe wojaże, o których w innym wpisie. :)

poniedziałek, 7 maja 2012

Polskie drogi i reklamowe słowotwórstwo

Polskie drogi- temat rzeka. 
Każdy ma coś do powiedzenia, bo każdy z nich korzysta. Jedne wyglądają jak szwajcarski ser z ogromnymi, głębokimi dziurami. Inne chociaż z daleka przypominają, że mieszkamy w Europie.


 W ciągu kilku kolejnych godzin przejechaliśmy przez wszystkie możliwe warianty naszych dróg- od polnej, dojazdowej do naszej chatki, przez wąską, krętą drogę w górach, połatane drogi gminne, aż do dumy Pomorza Zachodniego- nowo oddanej S3. 
Ale nie drogi wzbudzają nasze niezmienne zainteresowanie w czasie podróży, lecz wszelkie napisy- reklamy, nazwy miejscowości. Odkąd dzieci nauczyły się czytać, nieodmiennie fascynują się onomastyką, słowotwórstwem oraz nieokiełznaną wyobraźnią słowotwórczą Polaków. 
"Miód ekologiczny"- głosi reklama na płocie w jakieś wsi.
- Chuda, czy miód może być nieekologiczny?
- Nie, a czemu?
- No, reklamę przeczytałam.
- A... , wiesz, ekologiczny, bo ule nie pomalowane olejnicą;)

Kolejna reklama: "Zakuwanie węży".
- Matko, co oni z nimi robią??? Zabijają nasze ukochane żmije, zaskrońce i padalce?- w głosie Chudej słychać przerażenie.
- Nie, tu chodzi o końcówki do węży ogrodowych- trzeźwo odpowiada Mąż. 

I tak sobie upływają kolejne godziny podróży. Obiad, jak zawsze "U Toma" w Rosinie. Zazwyczaj pusta restauracja, w której można zjeść smaczne i niedrogie dania, dziś pęka w szwach. Mimo to dosyć szybko zostajemy obsłużeni i każdy dostaje to co chciał (prawie każdy, bo Chudej zabrakło pierogów). 


czwartek, 3 maja 2012

Na majówce



Czas zmienił rytm, biegnie leniwie, każdy robi to, co mu najbardziej odpowiada. Rodzinka na długim weekendzie. Z dala od cywilizacji, od problemów, tylko my i natura. 

  
Natura???
- O matko, gdzie jest ekspres do kawy?- to Ruda wpada do kuchni
- A czajnik elektryczny?
- Czemu nie da się właczyć gazówki?- gość, chciałby coś podgrzać.
- A woda jest?- Chuda miała ochotę się odświeżyć po podróży.
-Jak ja się kawy napiję?- to znowu jęk Rudej.
- Zadzwoń , że już jesteśmy.
To tylko niektóre pytania, które padły wczoraj w nocy po przyjeździe na miejsce. Okazuje się, że mimo deklaracji powrotu do natury i spędzenia czasu w zgodzie z nią, odeszliśmy od niej zbyt daleko. Nie potrafimy obyć się bez swoich „przedłużaczy”- telefonów, komputera oraz całej masy innych urządzeń zasilanych prądem.
Dziś już wszyscy spokojni- woda przyniesiona w butlach- pompy elektrycznej nie opłaca się podłączać, ekspres się znalazł, czajnik też. Butla gazowa została przykręcona do gazówki.
Teraz można żyć w zgodzie z naturą- rower jako środek transportu (czy te góry muszą być takie strome), leżaczek, kawusia.
A nad głowami kakafonia- trzmiele, muchy, szerszenie i milion innych owadów bzyczących, buczących, wkurzających człowieka. Do tego skowronki od samego rana i szpaki, i wszystkie te maleńkie ptaszki, których nazw nigdy nie udało mi się nauczyć. Szum drzew. I gdzieś z dala pogwizdywanie pociągu. Zagłuszone przez kilometry...
Na obiad makaron z brokułami i ... pokrzywą.
Gotujemy makaron, blanszujemy brokuły, sporą garść pokrzyw dusimy z masełkiem i smażymy z jajkiem, wszystko łaczymy w całość i dodajemy ser.
Mniam

A wieczorem ognisko- prawdziwe, z kielbaską na patyku.