środa, 12 sierpnia 2015

"Narysuj mi baranka. "


"Mały Książę" wszedł do kin. Nie mogłabym nie obejrzeć czegoś co powstało w oparciu o najważniejszą książkę w moim życiu. Co więcej nie uśmiechało mi się oglądanie takiej produkcji w pozbawionym charakteru multileksie, więc na seans wybrałam się do kameralnego kina Jantar w Mrzeżynie. Momentami produkcja mnie zachwyciła, chwilami jednak rozczarowała. Niemniej z kina wyszłam zapłakana. 

Może jednak po kolei...



Mark Osborne postanowił opowiedzieć widzowi znaną powszechnie historię na nowo, powiastkę filozoficzną wplata w realność i współczesność. Ten zabieg okazuje się całkiem udanym, szczególnie że przestrzeń realności i opowieści rozdziela różnica w technice animacji. Animacja komputerowa jest estetyczna, przyjemna w odbiorze, ale mnie szczególnie urzekła animacja kukiełkowa, za pomocą której opowiedziana zostaje historia niezwykłego chłopca z planety B612. Zabrakło mi kilku ważnych sentencji zawartych w książce, kilku istotnych spostrzeżeń... chociażby rozmowy z kwiatem na pustyni, rozmowy ze Zwrotniczym, dyskusji o kwiatach i fragmentu: Osunął się powoli, jak pada drzewo. (chociaż ten ostatni jest chyba moim prywatnym widzimisię)

Dla dobra całości film powinien skończyć się wraz z zakończeniem znanej historii Małego Księcia - późniejsze zabiegi wydają mi się co najmniej dyskusyjne, będące zbyt daleko idącą nadinterpretacją elementów pojawiających się w książce - epizodyczni bohaterowie zyskują na znaczeniu, wyposażeni w cechy, których nigdy nie mieli i mieć nie powinni. Co więcej w drugiej części filmu do czynienia mamy już tylko z animacją komputerową, a to ta tradycyjna wydaje mi się jednym z głównych walorów produkcji.

Inną zaletą "Małego Księcia" niewątpliwie jest muzyka. Gdy przy jej tworzeniu pracuje jednak sam Hans Zimmer, nie ma się co dziwić osiągniętym efektem. Wybrane utwory "wtapiają się" w film, nie dominują go, nie przeszkadzają w odbiorze, podkreślają, co ma zostać podkreślone. Tworzą magiczną atmosferę, niepokoją, wzruszają, wyprawiają widza w podróż w czasie. 

Polski dubbing nie przeszkadzał w odbiorze, był właściwie przezroczysty, więc chyba po prostu poprawny. Historia, w którą wpisana została opowieść o Małym Księciu może ciekawić, ale, jak wyżej wspomniałam, w pewnym momencie zostawiona sama sobie stała się dla mnie zbyt daleko idąca w interpretacji i dopisywaniu ciągu dalszego do znanych z książki losów złotowłosego chłopca. 

Mimo moich nie zawsze pozytywnych spostrzeżeń uważam, że jest to film wart zobaczenia, a moje uwagi wynikają przede wszystkim ze swoistego zboczenia na punkcie tej książki. Produkcja jest, moim zdaniem, dobrze wykonana, wzbogacona o zachwycającą animację kukiełkową i  trafnie dobraną muzykę.

6 komentarzy:

  1. Mam w planach obejrzeć. Jestem bardzo ciekawa tego obrazu ukochanej przeze mnie książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem zadowolona, że się wybrałam, mimo kilku moich uwag. Gdybym tego nie zrobiła, to chybabym osiwiała z ciekawości, co można z "Małym Księciem zrobić" ;)

      Usuń
  2. I znów sprawdza się stara zasada, że jednak książka jest lepsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno, aby cokolwiek było lepsze od tak doskonałej pozycji, jaką jest "Mały Książę", nawet się na to nie nastawiałam. :)

      Usuń
  3. Dziekuje za opis, wlasnie sie lamalam czy isc, bo Maly Książe to cos wiecej niz ksiazka to tez wyobrażnia, a filmy są zbyt doslowne zwlaszcza animowane, muzyki sluchalam w kontekscie obrazow pewno jest lepsza. Obejrze na pewno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama animacja "Małego Księcia" w filmie jest cudownie niedosłowna właśnie przez zastosowanie tradycyjnej techniki animacji. W pozostałej części mało "Małego Księcia" w "Małym Księciu", ale jest to pozycja ciekawa. :)

      Usuń