czwartek, 11 lutego 2016

Gdzie mnie asfalty poniosą...

Mokry poranek nie zapowiadał niczego dobrego, gdy więc w południe przejaśniło się i ustał wiatr, postanowiłam natychmiast wsiąść na rower i wykorzystać tę spokojniejszy czas. Tym razem ciągnęło mnie na zachód Pogórza Izerskiego- chciałam przejechać przez Wolimierz, Giebułtów, Mirsk i tradycyjnie zatrzymać się w Rębiszowie u Inkwi. Początkowo jechałam zgodnie z wytyczoną trasą.



Zjechałam spod Kufla, dojechałam do Krobicy, skręciłam na wąską drogę do Kamienia. Dalej przez most na Kwisie znalazłam się w Mroczkowicach. Korzystając z tego, że jechałam moim góralem na grubych oponach, zjechałam na polną drogę w kierunku strzelnicy myśliwskiej- to skrót do Wolimierza. Powyżej strzelnicy zrobiłam krótki postój, gdyż ze wzniesienia rozciągał się ładny widok na Izery. Zlokalizowałam Gierczyn i pojechałam dalej.
Zgodnie z mapą w Wolimierzu miałam skręcić w prawo, ale... zagapiłam się. Wolimierz to jedna z najciekawszych miejscowości Pogórza. Zasiedlona została przez ludzi niezwykłych, takich, którzy uciekają od zgiełku miast, wybierają alternatywne sposoby życia. Gdy się tamtędy przejeżdża, dostrzega się ciekawie zagospodarowane domostwa. Oczywiście najbardziej zaskakującym miejscem pozostaje Stacja Wolimierz. Samej miejscowości kiedyś poświęcę osobną wycieczkę, wtedy, gdy zrobi się ciepło i zielono.
Póki co zamiast skręcić pognałam równiutkim asfaltem ( no i co mi z tych terenowych opon, skoro asfalty tak mnie hipnotyzują?) prosto do Świecia. Trochę się zdziwiłam, gdy zobaczyłam tablicę z nazwą miejscowości, bo nie miałam jej w planie. Pod zamek nie podjeżdżałam, tylko wcześniej skręciłam do Giebułtowa (w Leśnej już się nie chciałam znaleźć). Podjechałam na wzgórze (to wzgórze- Wolkowa -widoczne jest z moich miejsc) górujące nad miejscowością i przez chwilę znów podziwiałam panoramę Gór Izerskich z Mirskiem i Giebułtowem leżącymi u stóp gór. W tym miejscu nie tylko świeciło słońce i było bezwietrznie- tu było wręcz ciepło w porównaniu z zerową temperaturą w Gierczynie.
W samym Giebułtowie zatrzymałam się przy barokowym kościele. Niestety, nie dało się zajrzeć do środka. Mój wzrok za to przyciągnął zegar słoneczny na wieży oraz maleńkie drzwi do wieży, usytuowane z boku świątyni. Ciekawostką otoczenia są kapliczki ze świętymi umieszczone w kamiennym płocie oraz w... wnękach okiennych.
Z Giebułtowa raźnie ruszyłam w kierunku Mirska i Rębiszowa- pora robiła się popołudniowa, a ja obiecałam wrócić do domu przez zmierzchem.


Przed Mirskiem natknęłam się na stado saren, które zupełnie spokojnie skubały trawę. Na mój widok jedynie podniosły głowy, chwilę patrzyły, ale stwierdziły, że nie jestem zagrożeniem i pasły się dalej. Na wjeździe do Rębiszowa skręciłam w boczną uliczkę, ciekawa, którędy mnie poprowadzi. No … poprowadziła mnie potworną stromizną pod sam kościół.
U Inkwi  nie zabawiłam długo raz, że jak zawsze miała mnóstwo zajęć przy zwierzakach, a do tego spodziewała się gości, dwa, że słońce schowało się za chmurami, co zapowiadało wczesny zmierzch. Gdy stanęłam przed domkiem było już całkiem ciemno.

7 komentarzy:

  1. A u mnie za oknem białawo, pluchato i ciapciato :( Fajnie masz z tymi sarenkami. U mnie uciekają zanim jeszcze mnie ujrzą :(

    OdpowiedzUsuń
  2. A przede mną sarny uciekają. Dlaczego?
    To niesprawiedliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To były jakieś dziwne sarny. Po prostu się nie bały.

      Usuń
  3. Bardzo, bardzo lubię Twoje wyprawy. Chociaż tego fragmentu Polski nie znam zupełnie, uczę się go z Twoich relacji. A sytuacja z sarnami przezabawna :)

    OdpowiedzUsuń