niedziela, 23 czerwca 2019

Hobbit czyli tam i z powrotem kulinarnie i po naszemu


Pamiętacie ekranizację Hobbita? Według mnie streszczenie zawiera się w czterech słowach: jedli, śpiewali, szli i bili się i tak przez trzy części filmu! My podobnie spędziliśmy pewien dzień, ale nim o nim opowiem, zadam Wam pytanie: czy potraficie wymienić potrawy serwowane przez Bilbo? Jeśli nie, to zajrzyjcie na koniec posta. A jak wyglądała nasza wycieczka rodem z ekranizacji?
Zaplanowanie wycieczki nie było proste, bo Ślubny miał swoje wymagania: spacer nie więcej niż 10 km, obiad z piwem, a więc ja wracam samochodem, no i koniecznie trzeba zabrać psa.

Wybór trasy

Wybór padł na otwartą niedawno Chatę Rybną w Gradówku. Przeczytałam o niej na którymś z lokalnych portali, a ze zbiera pozytywne opinie, należało sprawdzić, jak karmią. Co się tyczy spaceru, wymyśliłam Płóczkowskie Pola Agatowe.
Pewnie mogliśmy wybrać się do jaskiń po drugiej stronie ulicy albo na Szwajcarię Lwówecką, ale te miejsca już znam. W Płóćzkach Górnych też już kiedyś byłam z dziećmi, ale wówczas wycieczka zakończyła się totalną klapą, bo szlak nam się gdzieś zgubił, było gorąco i woda się skończyła. Dzieci szybko się zmęczyły, a z braku atrakcji zaczęły marudzić, więc wróciliśmy do auta i pojechali do Lwówka na lody.

A jak było teraz...

Samochód postawiliśmy dokładnie w tym samym miejscu, co wówczas, czyli na placyku poniżej kościoła. Nie poszliśmy jednak zielonym szlakiem w prawo, lecz posiłkując się mapą ruszyliśmy w górę wsi w poszukiwaniu szlaku skręcającego w lewo. To tam miały się znajdować pola agatowe.
Znaleźliśmy szlak i ruszyliśmy raźnie przed siebie po starych płytach jumbo. Po obu stronach rosły krzaki, chwasty i drzewa, które skutecznie zasłaniały widoki. Mieliśmy przed sobą tylko drogę, która miała nas zaprowadzić do ruin zamku, a potem gdziekolwiek.

Wśród dzikich owoców

Drzewa okazały się być czereśniami, na których powoli dojrzewały owoce. I choć do pełnej czerwoności trochę im brakowało, ja spragniona ich smaku i tak zerwałam sporą garść i z prawdziwą rozkoszą syciłam się ich aromatem. Potem pojawiły się maliny i poziomki. Niesamowite, o ile wcześniej dojrzewają tu owoce! Pomiędzy drzewami widać było lichą grykę rosnącą na rdzawo czerwonej glebie i kwitnące zboża. To gdzieś tam były owe poszukiwane przez nas pola agatowe.
Ale o tym przekonaliśmy się dopiero w domu. Póki co dotarliśmy do niesamowicie zaniedbanych, zaśmieconych i zachwaszczonych ruin, o penetracji których w trampach i krótkich szortach nie mogło być mowy. Sfotografowałam je tylko z drogi i ruszyliśmy dalej.

Mapa a rzeczywistość

Zgodnie z mapą należało dojść do niebieskiego szlaku, potem z niego zejść na szeroki dukt i dotrzeć z powrotem do wsi. My jednak nie znaleźliśmy szlaku, a i ten, którym teoretycznie szliśmy gdzieś zaginął. Z daleka pomrukiwała burza, nad nami jednak świeciło nadal słonce,wiec nie martwiliśmy się na zapas. Szliśmy lasem, potem łąką, potem znów lasem.
Wreszcie, gdy zaczęliśmy już być głodni, trafiliśmy na rozstaje drogi, które nijak miały się do mapy. Google maps też niewiele nam pomogło i w akcie desperacji włączyłam nawigację. Dopiero ona wyprowadziła nas na ścieżkę w kierunku wsi. Co ciekawe, uparcie twierdziła, że jesteśmy albo na niebieskim szlaku turystycznym, albo na szlaku agatowym.

 Niewykorzystany potencjał

W pewnym momencie mijaliśmy nawet podobno ruiny cegielni, jednak nijak nie mogliśmy się ich dopatrzeć wśród drzew.  Mimo wytężania wzroku nie zauważyliśmy też ani jednego oznakowania! O innej infrastrukturze turystycznej typu drogowskazy bądź punkty odpoczynku nie wspominając. No, chyba za taką uznamy zapomnianą peerelowską ławeczkę stojącą przy drogowej mijance. Zastanawiam się, dlaczego gmina Lwówek nie próbuje tej niewątpliwej atrakcji turystycznej wykorzystać. Wystarczyłoby się tylko trochę postarać, by przyciągnąć turystów. Powiedzmy sobie szczerze nie wystarczy czegoś nazwać szlakiem agatowym, by ludzie chcieli przyjeżdżać!
Po przejściu ponad 10 kilometrów wreszcie znaleźliśmy się we wsi. Do naszego samochodu mieliśmy jeszcze 2 km asfaltu przez wieś.
Przyznać tu trzeba że Płóczki Górne są urokliwą i bardzo zadbaną ulicówką.
Już mocno głodni wsiedliśmy d auta i przemieścili się te parę kilometrów nad stawy rybne, gdzie umiejscowiono Rybną Chatę.

 Rybna Chata w Gradówku

Zapełniony samochodami parking wskazywał, że nie tylko my wpadliśmy na pomysł zjedzenia tu obiadu. Aby usiąść na świeżym powietrzu ( wszak byliśmy z Gringo) trzeba było trochę poczekać.
W tym czasie przejrzeliśmy kartę, skorzystali z toalety, a Ślubny zamówił nawet swoje upragnione piwo.
Wreszcie zwolnił się stoli i zamówiliśmy pieczonego pstrąga. Gringo dostał miseczkę wody i zmęczony wycieczką ułożył się na żwirku za ławką.
Ryba spełniła nasze oczekiwania. Świeżutka, pieczona w pergaminie z aromatycznymi ziołami była kulinarną ucztą. Myślę, że jeszcze nie raz skorzystamy z oferty tego lokalu, choć wybór dan jest stosunkowo niewielki.
W sumie trudno mi tę wycieczkę podsumować, bo czuliśmy się trochę jak bohaterowie nieszczęsnejekranizacji Hobbita, którzy szli, szli, szli, jedli i śpiewali. Nam tylko śpiewania zabrakło.
P.S. A jeśli chcecie wiedzieć, co jedli bohaterowie książki "Hobbit czyli tam i spowrotem", żeby stworzyć książkę kulinarną z przepisami z dalekiego świata, to podpowiadam:

placek z kminkiem

bułeczki maślane

konfitury malinowe

paszteciki z mięsem

gulasz wieprzowy z sałatą

ser

szarlotka

gotowane jajka

kurczęta na zimno

pomidory


Do picia Bilbo podał kawę, herbatę, piwo i czerwone wino.  




29 komentarzy:

  1. Podróż na czasie, bo akurat w TV pokazują Hobbita :D Przy takich krajobrazach można spacerować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spacer był przyjemny, tylko trochę się pogubiliśmy.

      Usuń
  2. Myślę, że chyba, jeśli nie w każdej gminie, to przynajmniej w każdym powiecie, można znaleźć jakieś zapomniane miejsca, które przy odrobinie chęci, a przede wszystkim mając pomysł można wypromować jako lokalną atrakcję turystyczną... ale póki stanowiska za to odpowiedzialne w urzędach będą obsadzane znajomymi królika to będzie jak w Twym opisie, pozarastane, bez żadnego oznakowania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś tak mało turystycznie robi się w okolicy. Nie dziwota, że kiedy pyta się przyjezdnego jakie atrakcje zna, odpowiada - Śnieżka, Karpacz i Szklarska Poręba. Oznakowanie szlaków szczególnie w lesie różne bywa. Ścięte drzewo z namalowanym znakiem znika na zawsze, mało kiedy zostaje przeniesione na kolejne, itd... A jedzonko mieliście przednie, może i dobrze, że nie ma długiej listy dań. często bywa jak długa lista to dania byle jakie. Lepiej specjalizować sie w kilku ale smacznie przyrządzonych. Pozdrawiam serdecznie. Nie dajcie się czekającym nas upałom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. Czasem znajomym robię listę nieoczywistych atrakcji i są zaskoczeni.

      Usuń
  4. Te malinki i poziomki :) MnnnnMMmm....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie! Oazało, ż cały uro wycieczki był w jedzeniu!

      Usuń
  5. No dobra, zgłaszam niedosyt! Czemu właściwie "agatowe pola"? Czy nazwa Płóczki ma coś z tym wspólnego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetne pytanie! Agatowe pole, bo wydobywa się tam słynne agaty płóczkowskie. A nazwa może od płukania tychże? A może to tylko radosna twórczość powojennych urzędników.

      Usuń
  6. Wszystkie drogi prowadzą do...
    ... baru.
    A ryba z piwem - to jest to!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasiu, w przypadku Ślubnego to najlepszy sposób na wycieczkę 😅

      Usuń
    2. Ślubny zna się na rzeczy i wie co jest dobre.
      A wiesz dlaczego udał się szturm na Pałac Zimowy?
      Bo tam w piwnicach leżakowało dobrze schłodzone piwo!

      Usuń
  7. Dawno nie wyskoczyłam na taką wycieczkę, wędrówka z pakietem zaskakującego przebiegu trasy, z miłym i smacznym zwieńczeniem przygody. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Śpiew można zawsze nadrobić! Ja kiedyś szukałam wielkiego głazu narzutowego łażąc dookoła niego:) Znaczy się ścieżkami różnymi, które były, ale żądna do głazu bezpośrednio nie prowadziła, trzeba było skręcić w las i się znalazło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem tak to właśnie wygląda. Moją największąm padką było nieznalezienie całkiem pokaźnej skały!

      Usuń
    2. czyli nie tylko ja czasami "nie zauważam" oczywistości:) Fajnie wiedzieć, że nie jestem sama:D

      Usuń
  9. Ładny spacerek :) i przynajmniej obiad był dobry :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozstaje, które nijak się miały do mapy… Skąd ja to znam? Wiem! Sam wiele razy stałem na takich rozstajach i kręciłem mapą, głową też, a mimo tego drogi mi nie pasowały.
    Aniu, przypomniałaś mi swoim opisem i uwagami wycieczki, na jakie jeździliśmy w UK. Miałem samochód, chętni zawsze byli, pasażerowie robili zrzutkę na paliwo, i w niedziele jeździliśmy. Zauważyłem wtedy, że tam wykorzystuje się każdą okazję do ściągnięcia turystów. Niewielkie nawet atrakcje turystyczne były przygotowane do zwiedzania, a obok parkingi, bary, kawiarnie, etc. Jeszcze pamiętam niesamowicie zapchane autostrady w weekendy.
    Pstrąg! Ojej, jestem głodny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas ciăgle nie docenia się turystów. Albo traktuje się ich jak zło konieczne, albo jak dojne krowy. Ciągle czegoś brakuje w naszym ekonomicznym myśleniu.

      Usuń
  11. Następnym razem musicie koniecznie nadrobić z tym śpiewem! ;p Piękne widoczki, natura - czego chcieć więcej? ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo przyjemnie spędziliście dzień :) Takie wędrówki pozwalają oderwać się od rzeczywistości i poczuć piękno otaczającego świata :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Polecam Ci aplikację mapy.cz - ale już kiedyś o niej wspominałem. Ostatnio w czasie wędrówki nad Świeradowem wykryła więcej ścieżek niż lokalne mapy. Też się zastanawiam nad tą chatką z rybami - mówisz, że warto?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem z niej korzystam. Do Rybnej Chaty na pstrąga warto!

      Usuń
  14. Rzeczywiście szkoda, ze gmina nie pomyśli o urozmaiceniu trasy choćby o punkty wypoczynku. Tyle unijnych programów teraz jest, warto pomyśleć.

    OdpowiedzUsuń