Wyjechałam ze Szczecina, jak rok
temu, wczesną wiosną. Wróciłam w jej największym wybuchu.
Wyjechałam ze szczecina przed 8
rano 11 kwietnia. Wróciłam ok. 16 5 maja. 24 dni trwała pierwsza z moich
„podróży życia”. Mieszkałam w tym czasie w 4 miejscowościach. Spałam w 6
różnych łóżkach. Przejechałam na rowerze ponad 600 km. Odbyłam 9 dłuższych lub
krótszych podróży pociągiem. Poznałam
kilku ludzi – tych planowanych i tych zupełnie przypadkowych. Znalazłam w życiu
sens i zdążyłam znów go zgubić – szukamy dalej. Znalazłam w sobie siłę i
motywację – tym nie dam się już zgubić.
Odnalazłam wewnętrzną równowagę i
spokój, a później pozwoliłam zagłuszyć je swojej prawdziwej osobowości.
Przystanek 1 – Wrocław (11 – 15 Kwietnia 2014)
Przyjechałam po południu. Z
dworca odbiera mnie Marzenka, jedziemy do niej. Prowadzi mnie przez Wrocław. Na
obiad przygotowała cukinie z farszem mięsnym. Siedzimy przy posiłku, śmiejemy
się, rozmawiamy. Przez trzy dni robimy wiele głupich rzeczy, spędzamy ze sobą
jak najwięcej czasu. Tym razem niemal brak wypraw po mieście w jej
towarzystwie. Przewodnikiem na kilka godzin zostaje jej kolega, który za główny
walor miasta wart pokazania uznał piwiarnie w Rynku. Nie neguję, gdy nadarzy
się okazja odwiedzę również inne. Był czas na film, na wspólne zakupy, na
gotowanie, zdechłą rybę, wyjście do klubu, całonocne rozmowy. Szybkie, intensywne
trzy dni. Z Wrocławia do Domku pod Orzechem miałam jechać rowerem. Nie
pozwolono mi, pogoda nie dopisała. Gdy w poniedziałkowy wieczór dopracowywałam
trasę została zakrzyczana. We wtorkowy poranek wsiadłam w pociąg.
Przystanek 2 – Pustelnia (15 – 18 kwietnia 2014)
Z Jeleniej Góry do Domu jechałam
już na dwóch kółkach. Przywitałam się z Górami, podjechałam, gdzie podjechać
należało, odsapnęłam w ciszy przed kolejnymi etapami swojej drogi.
Przystanek 3 – Śląsk (18 – 21 kwietnia 2014)
Święta spędziłam w gronie
rodziny. Wprawdzie innej niż zwykle, ale niemal równie bliskiej. Rozpływałam
się nad urokiem małej Marysi i nad talentami kulinarnymi jej mamy, Oli.
Zrobiłam swoje pierwsze jajka w kminku, wyniuchałam prezent, wyrwałam wraz z
wujkiem parę chwil dla rowerów, spotkałam się z innymi członkami rodziny, kto
wie, czy to nie jedyna szansa w tym roku? I odwiedziłam Głaz - człowieka,
którego już nie ma. Kolejne bardzo
intensywne dni. Wyjechałam szczęśliwa i wyekwipowana na kolejny tydzień.
"No i gdzie ten zając? Zjadł marchewkę?" |
„Międzylądowanie” – Wrocław
(21/22 kwietnia 2014)
Pojedyncza noc spędzona we
Wrocławiu. Mimo mojej szczerej sympatii dla PKP, muszę niestety przyznać, że
niektóre połączenia nie należą do udanych. A innych mi brakuje. Stąd też plan
zawitania na tę jedną noc do Wrocławia. Dobrą noc.
Przystanek 4 – Pustelnia (22 – 25 kwietnia 2014)
Mocne dni. Udowodniłam sobie i
Kobyłce, że jest ona rowerem górskim bez cienia wątpliwości. Podrapałam nogi,
nauczyłam się zasypiać o 20 i wstawać przed budzikiem o 6. Zadbałam o siebie i o
Kobyłkę – nie sądziłam, że czyszczenie łańcucha może być zajęciem tak
wyciszającym.
Przystanek 4 – Trzebnica (25 – 27 kwietnia 2014)
VIII Trzebnicki Maraton Rowerowy
„Żądło Szerszenia”. Spotkanie z mamą i z ludźmi, których nie widziałam dłużej
lub krócej. Nowe owocne znajomości, setki uśmiechów. I pokonanie pierwszej
granicy. 150 km w ok. 6 h. Nie myślałam nawet, że jestem w stanie tego dokonać,
zakładałam gorszy wynik. W uzyskany nie mogłam uwierzyć do tego stopnia, że
przez kolejne 24 h zanudzałam dziewczyny kolejnymi informacjami na temat mojego
osiągnięcia. Wszystkie trzy wyjechałyśmy z Trzebnicy uhonorowane Oskarami.
Przystanek 5 – Pustelnia (27 kwietnia – 4 maja 2014)
Parę dni z kimś, większość w
towarzystwie czworonoga i roweru. 100 km po górach z mamą – były momenty, gdy
jej największym życiowym szczęściem był fakt, że znajdowała się za daleko, bym
mogła zrobić jej krzywdę. Fantastyczne podjazdy, cudowne zjazdy, zapierające
dech w piersiach widoki i prędkości. Było pięknie
Dwa ostatnie dni spędziłam
odcięta od świata pierzyną białej mgły, deszczu, wiatru i chłodu. Nieprzerwanie
w piecu trzaskało drewno. Czytałam, spałam, odpoczywałam. Nawet pies nie chciał
wychodzić na spacery. Ostatniego wieczoru niebo się przetarło. Założyłam buty
(które przemokły po pierwszym kontakcie z mokrą trawą), dwa swetry, wzięłam w
rękę aparat i wdrapałam się na Górkę. Góry żegnały mnie na czerwono zachodem
słońca, który dawał nadzieję na piękniejsze jutro.
Powrót (4 – 5 maja 2014)
Krótki pobyt w mieście rodzinnym,
chwila w pracy, rozmowa z jedną z naszych Maturzystek. Pociąg i powrót do
najpiękniejszego z brzydkich miast – Szczecina, który wydał mi się nagle
jeszcze mniejszym, niż był.
Pozostały mi wspaniałe
wspomnienia, koszulka z rowerem, Oskar i plik biletów kolejowych, które
pozwalają mi uporządkować ten miesiąc, nadać mu chronologię.
Przede mną kolejne podróże –
wielkie i mniejsze. Kolejne plany do zrealizowania. A we mnie ogromna nadzieja,
że jutro istotnie będzie piękne. I poczucie siły, które dają mi ludzie wokół
mnie – ci, którzy we mnie wierzą, niezależnie od wyzwań, jakie stawiam przed
sobą.
Pierwszą podróż życia mam za
sobą, czas planować kolejne…
Pierwsza, bardzo ciekawa.. a następne niech dostarczą równie dużo satysfakcji :)
OdpowiedzUsuńe no, piknie jest!
OdpowiedzUsuńpodziwiam wytrwałość i siłę :*
ale, że byłaś we Wrocławiu i nic nie powiedziałaś to w zębory się należy!! (;
Jeszcze nie raz, nie dwa będę. W dodatku może nie aż takim ekspresem, jak tym razem ;)
UsuńPiękna podróż. I rzeczywiście jest podróżą życia i z życiem. Super. Bardzo wciagajaco czytało się Twój opis.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńMam nadzieję, że nie jedna taka podróż jeszcze przede mną.
Niesamowita podróż. Gratuluję i cieszę się ze szczęśliwego powrotu!
OdpowiedzUsuń