Po sobotniej wichurze i plusze nie zostało śladu. Niedziela budziła się pogodna i rześka, powietrze pachniało wiosennie, droga wołała mnie... Przygotowałam mapę ( na trasy drukuję sobie mniejsze fragmenty, żeby zajmowała mało miejsca), zainstalowałam kamerkę i licznik. Ruszyłam przed siebie. Cieszyłam się błękitnym niebem i wonią mokrej ziemi. Nim się obejrzałam minęłam Gryfice. Celem mojej wycieczki było Resko a potem powrót tak, by licznik pokazał ponad 100 km.
Za Gryficami znalazłam się w miejscach, których jeszcze nie odwiedzałam. Zachwyciły mnie rozległe łąki, pagórki, pokryte bukowym lasem, kotliny z mokradłami. Zdziwiłam się, że zaledwie kilka kilometrów za Gryficami można obejrzeć takie pustkowia. Asfalt był na ogół dobrej jakości, wiatr choć wiał w twarz, nie był jakiś bardzo uciążliwy. Nim się obejrzałam przecinałam krajową 6.
Czułam, że mogę dziś przejechać naprawdę wiele kilometrów.
Przed dwunastą ujrzałam wieżę kościoła w Resku (trochę mnie wytrzęsło na dziurach przy wjeździe do miasta). Zajechałam przed Ratusz a tam... jarmark wielkanocny! Ach! coś dla mnie!
Przypięłam rower do słupka i dalej między stoiska. Czegóż ta nie było... styropianowe jajka ozdobione na sto sposobów, kurczaczki z piórek, stroiki, palmy, koszyczki, serwetki do koszyczków, świąteczne kartki. Aż oczy rwało! A ja mam tylko kieszenie, jak tu kupić i zabrać do domu takie cuda! Wreszcie zobaczyłam coś, co było maleńkie i leciuchne- szydełkowe ubranko na pisankę- bajeczne i takie banalnie proste w wykonaniu (tylko trzeba na taki pomysł wpaść!) .
W Ratuszu z kolei można było obejrzeć prezentację stołów wielkanocnych.
Z Ratusza przeszłam do kościoła. Właśnie skończyła się msza, więc spokojnie mogłam przyjrzeć się słynnemu obrazowi Najświętszej Panienki.
Weszłam do świątyni, przywitałam Gospodarza i... cisza. Nie odpowiedział... nie było Go tam? Nieraz mam wrażenie, że więcej Boga jest w wietrze i słońcu, w płatkach kwiatu i uśmiechu dziecka, w deszczu i chmurach niż w zimnych kościelnych murach.
Po tej refleksji obejrzałam ołtarz z cudownym obrazem, przyjrzałam się darom wotywnym i gotyckiemu sklepieniu.
Wyszłam na rozsłoneczniony plac. Spojrzałam na mapę- teraz do Płotów i dalej się zobaczy.
Wyjechałam z Reska, pokonałam pierwszy pagóreczek, gdy usłyszałam złowrogie syczenie... ups... z przedniego kółka schodzi powietrze. Zatrzymuje się, oglądam. Nic nie wskazuje, ze to dziura. Raczej nieszczelność wentylka. Dopompowuję i jadę dalej. I tak, zatrzymując się co trzy kilometry dojeżdżam do Płotów... Tu próbuję wymienić dętkę, ale już wiem, że na nic mi narzędzia, zapasowa dętka, pompka, skoro nie mam dosyć siły, by zdjąć oponę z obręczy. Nie pozostaje mi nic innego, jak wsiąść do pociągu do domu.
Mam godzinę do odjazdu. Delektuję się nic nie robieniem. Czekanie na dworcach ma to do siebie, ze już nigdzie nam się nie spieszy, więc nie trzeba nic robić. Można odpoczywać wystawiając twarz do słońca (pewnie wyszły mi pierwsze tej wiosny piegi).
Kilka osób w pociągu przygląda mi się dziwnie... zazwyczaj widza mnie na drodze, a nie w pociągu... no cóż... dobrze, że są Przewozy Regionalne!
Film z wycieczki pewnie niedługo przygotuję, bo coś tam się nagrało, a tereny są cudowne!
100 km ? Masz kondycję :)
OdpowiedzUsuńByłoby prawdopodobnie więcej :)
Usuń:)
UsuńNie było w pobliżu Supermena? Czy te chłopy już są całkiem zgenderowane?
OdpowiedzUsuńJeden nawet się objawił- zatrzymał się samochodem i kompresorem napompował koło- bo początkowo podejrzewałam wentyl. Dzięki temu do Płotów dojechałam, a nie doszłam.
UsuńWybierasz się na tak długie trasy? Szacun! ;) Ja bym pewnie na odległość 20 km się nie wybrała. :P
OdpowiedzUsuńRekordowa odległość wynosiła 260 km, a w tym roku mam nadzieję, że padnie 400 km.
UsuńJak widać, setkowe trasy sprzyjają łapaniu kapci - w sobotę zrobiłem trochę ponad 100 km, ale "na szczęście" dętka poszła koledze, a nie mi (http://pawelkepien.blogspot.com/2015/03/szosa-21-03-2015-10806-km.html) ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Paweł
Tak to z tymi kapciami bywa ;)
Usuń