wtorek, 26 lutego 2013

Póki jeszcze zimowo

Za kilka dni ten wpis i obrazki, które chcę pokazać nie miałyby racji bytu. Za kilka dni śnieg zniknie całkowicie i pozostanie po nim ledwo nikłe wspomnienie. Niewiele będzie osób, które za zimą i śniegiem będą tęskniły, przynajmniej na początku. 
Mnie w tym roku zima nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, przyjęłam ją ze spokojem, jako czas wyciszenia i innej aktywności. 
To właśnie przez ostatnie miesiące znów rysowałam,czego efekty przedstawiam poniżej. 

"By nazwać światło nie trzeba języka..."


O zachodzie

Nadzieja


Wschód Księżyca


Powrót uśmiechu

Z każdym z tych pejzaży związane jest jakieś uczucie, refleksja. Powstawały dlatego, że jadąc rowerem lub biegając po parku zachwyciłam się chwilą i chwili tej towarzyszył określony nastrój.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Rowerowa niedziela


Pretekstem do niedzielnej wycieczki był nowy zakup Marzenki. Z okazji osiemnastki Marzena zażyczyła sobie roweru szosowego i ten rower właśnie dotarł do adresatki. Początkowo miałyśmy jechać we dwie. Jednak, gdy okazało się, że niedzielę możemy spędzić we trzy nawet na chwilę się nie zastanawiałyśmy i już o 10.00 byłyśmy w trasie. Do wyboru były dwie możliwości- Gryfice z obiadem w Hosso albo Rewal z obiadem w Róży Wiatrów. Dziewczyny wybrały opcje nadmorską, zwłaszcza, że Marzena miała w planach sesję zdjęciową ze swoim nowym rowerem nad morzem- postanowiła wziąć udział w konkursie fotograficznym poświęconym miłości do roweru.
Opcja ta wygrała także z powodu malowniczej trasy , zwłaszcza między Karnicami a Rewalem.
Jechałyśmy sobie niespiesznie, podziwiając widoki, rozmawiając. Gui co jakiś czas wyprzedzała nas, by sprawdzić możliwości szosówki, Chuda marzyła o chwili, gdy będzie miała swój nowy rower. Nim się obejrzałyśmy, byłyśmy w Rewalu.  Niestety okazało się, że Róża Wiatrów jest jeszcze nieczynna. Postanowiłyśmy zatem zajrzeć do zajazdu „Złoty Róg”, który mieści się przy rondzie w Rewalu. Często mijałyśmy to miejsce, ale nie miałyśmy okazji go odwiedzić. Zajazd robi niezłe wrażenie. Drewniany, stylizowany na wiejską karczmę zaprasza , by doń zajrzeć.

Po wejściu do środka wpadłyśmy w zachwyt. Klimatyczne wnętrze przypadło nam do gustu. Drewniane stoły pokryte płóciennymi obrusami, bawełniane firaneczki w oknach, stylowe lampki na stołach i bogaty zbiór różności: starych maszyn do szycia, saksofonów, zegar z kukułką, bibeloty z XIX w.
Menu raczej tradycyjne. Wybrałyśmy zupę gulaszową (no bo przecież jestem fanką tejże zupy) . Niestety nie był to najlepszy wybór. Zupa była gęsta i aromatyczna, ale mięso okazało się żylaste.
Nie mniej wyszłyśmy najedzone.
Potem pojechałyśmy na plażę. Dawno nie byłam przy centralnym zejściu na plażę w Rewalu, więc widok dwóch stylizowanych wielorybów mocno mnie zaskoczył. Pstryknęłyśmy kilka fotek i ruszyłyśmy w drogę powrotną do domu. 

piątek, 15 lutego 2013

Walentynkowo? Filmowo!


Wczorajsze walentynki zapowiadały się typowo. Drobne upominki i butelka wina do kolacji. I pewnie tak by to wyglądało, gdyby nie obie córki, które wymyśliły sobie siostrzany wieczór z filmem. Początkowo zamierzały siedzieć u siebie w pokoju, ale bardzo szybko stwierdziły, że do oglądania filmów lepiej nadaje się nasz telewizor i wprosiły się do salonu. I tak oto wieczór spędziliśmy w czworo. My z mężem podzieliliśmy się naszym winem, one słonymi przekąskami.
A film mieliśmy bardzo ambitny, nie jakaś komedia romantyczna czy inny wyciskacz łez tylko... „Atlas chmur” rodzeństwa Wachowskich. Dla męża była to premiera. My widziałyśmy już film raz i teraz postanowiłyśmy do niego wrócić, by połączyć w całość wszystkie wątki, znaleźć klucz do filmu, podzielić się spostrzeżeniami.

Uzbrojone w wiedzę "kto jest kto" (wszak było to drugie podejście) mogłyśmy skupić się na szczegółach. Podziwiałyśmy cudne plenery i muzykę. Zafascynowała nas charakteryzacja. Czasami dopiero po dłuższej chwili rozpoznawałyśmy aktora wcielającego się w kolejną postać. Każda z nas miała swojego ulubionego bohatera i ulubioną epokę. Film nam się podoba. 
Początkowo gubiłyśmy się w zmieniającej się jak w kalejdoskopie scenerii, jednak z biegiem filmu wszystko zaczęło się nam układać w logiczną całość.
O czym jest film? O miłości i nienawiści,  prawdzie i kłamstwie, odwadze i tchórzostwie, poświęceniu i egoizmie, a przede wszystkim o niezmienności ludzkich emocji. Przekazuje prawdy uniwersalne, choć tak oczywiste, że wydawałyby się banalne.
Z pewnością jeszcze nie raz wrócimy do tego obrazu, by zachwycić się konkretnym szczegółem, epizodem. 

piątek, 1 lutego 2013

Mikołajkowe przysmaki

Tytuł posta dość zaskakujący pod koniec stycznia, ale już śpieszę wyjaśniać skąd się wziął. Ruda jako matka nowoczesna prezenty coraz częściej zamawia przez internet. Czasem też przez internet je przesyła. Tak było i tym razem (choć nie do końca). Z okazji mikołajków 2012 na moim e-mailu wylądował grupon na deser w Restauracji Szczecin. Wydrukowany kupon dostałam troszkę później.
W grudniu zabrakło mi czasu, by wybrać się na ciacho i kawę z K. O mały włos, a i styczeń by się nam skończył. Pod sam koniec miesiąca wybraliśmy się jednak na spacer połączony z wizytą w kawiarni. (O samym spacerze tu).
Restauracja Szczecin mieści się w piwnicach urzędu miejskiego i jest miejscem o bardzo ciekawym klimacie. Wprawdzie wnętrze jest moim zdaniem zagospodarowane dość niekonsekwentnie - podzielone na dwie duże sale, z czego jedna ma ceglaną podłogę i brzydki wzorzysty tynk na ścianie, a druga podłogę ma ze współczesnych płytek, natomiast ściany z pięknej cegły. Uroku wnętrzu dodają duże zdjęcia miasta, acz K. słusznie zwrócił uwagę, że nad niektórymi za bardzo pastwiono się w programach graficznych. Wnętrze jest duże (na mój gust - za duże) i sprawia raczej nieprzytulne wrażenie. Myślę, że gdybym nie była nastawiona na to, że idę na ciacho i kawę, które kojarzą mi się raczej z kawiarnianym klimatem, mogłabym odnieść nieco inne wrażenie. Myślę, że Restauracja Szczecin byłaby dobrym miejscem np. na wesele.
Co do samego deseru. Do wyboru mieliśmy kawę, herbatę lub grzane wino oraz sernik, szarlotkę i jabłecznik. Oboje zamówiliśmy kawę - K. mrożoną, ja cappucino. K. nie przepada za ciastami, a owoców w ciastach po prostu nie toleruje, wybrał więc sernik, ja zdecydowałam się na szarlotkę na ciepło z lodami. Nie mogę powiedzieć, żeby był to deser wybitny i wyjątkowy. Wybór kaw i herbat był mały (stąd kawa), a szarlotka była przeciętna. I tu znów stwierdzę, że może gdybym zamawiała obiad, a nie deser, to lokal wypadłby lepiej, a tak... jest w Szczecinie kilka miejsc, gdzie podają zdecydowanie lepsze desery. Niemniej jednak, jak każde wyjście z K., tak i to dostarczyło mi wiele radości.