czwartek, 31 sierpnia 2017

#jestemPrimo, czyli o jogurtach słów kilka

Jogurty naturalne gościły w mojej lodówce dość często. I obecnie goszczą nadal, a to dzięki współpracy z trnd.pl i kolejnemu projektowi ambasadorskiemu - tym razem na tapecie jogurty naturalne Primo firmy Zott. Dotychczas Zott był najczęściej wybieraną przeze mnie marką jogurtów naturalnych, bo były dość tanie i dobre. Pod nowym szyldem trochę się jednak zmieniło - przede wszystkim wybór i konsystencja. W gamie jogurtów naturalnych Primo znajdziemy klasyczny jogurt naturalny, jogurt grecki, bez laktozy, z miodem, pitny i z dodatkami. Co do konsystencji - wcześniej jogurt naturalny Zott był typowym kremowym jogurtem, który nie różnił się specjalnie od innych. Obecnie jest to jogurt troszkę "galaretkowaty", przypominający mi jogurty robione kiedyś przez moją mamę. Dla mnie jest to zdecydowany atut. 

wtorek, 29 sierpnia 2017

Supermaraton Doliną Bobru w Lwówku

- Co???!!! Nie ma Liczyrzepy??? No jak to?!!! Naszego ulubionego maratonu!!!
Tak zareagowałyśmy z Chudą na wieść, że nasza ulubiona impreza po prostu się w tym roku nie odbędzie. I nic nie było w stanie ukoić naszego smutku. Zrozumiałe więc, że informacja o organizacji w to miejsce maratonu w pobliskim Lwówku przyjęłyśmy z mieszanymi uczuciami, łącznie z buntem, że nie pojedziemy. No, ale jak nie jechać skoro to zaledwie 30 km od Gierczyna?
Zapisałyśmy się więc i z niecierpliwością oczekiwały na start.

piątek, 25 sierpnia 2017

Trójstyk - kilka refleksji o granicach

Granica między noca a dniem, niebem a ziemią
Granice... pierwsze skojarzenia? Granica państwa, granica wytrzymałości, wyznaczyć granice. Już te pierwsze myśli pokazują, jak różnie można te granicę postrzegać.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Ruda w świecie filiżanek

Bolesłąwieckie Święto Ceramiki było jedną z tych imprez, które chciałam odwiedzić i nigdy mi się nie udało. Do teraz.
Po raz pierwszy spędzam w Gierczynie drugą połowę sierpnia, więc mogliśmy pojechać na ten największy w Polsce ceramiczny targ.

Dla dobrego jedzenia i dobrych ludzi

Wrocławski Bazar Smakoszy to cykliczne wydarzenie, które odwiedziłyśmy z Marzenką już drugi raz odkąd jestem we Wrocławiu. Niesamowicie klimatyczny Browar Mieszczański gości kulinarnych wystawców dwa razy w tygodniu - w środy i niedziele. Dotychczas dwukrotnie załapałyśmy się na niedzielną edycję, ale w planach mamy zobaczyć także, jak całość wygląda w środy. 

piątek, 18 sierpnia 2017

O gierczyńskich grzybach i wrocławskich krasnalach

O gierczyńskich grzybach i wrocławskich krasnalach
Gdy Ślubny oświadczył, że w piątek jedziemy do Wrocławia odwiedzić dziewczyny, wpadłam w niewielką panikę: „jak to jedziemy? A ja mam tylko jeden słoiczek grzybków w occie dla mojego zięcia????”

środa, 16 sierpnia 2017

Korzystając ze słońca

Usiadłam pod orzechem nad filiżanką kawy. Tak mógłby się zaczynać każdy post, bo przecież jedynie ulewa, wichura lub -20 stopni może mnie powstrzymać od wypicia kawy przed domkiem.
Słońce właśnie rozpoczęło swoją wędrówkę ponad szczytem Stożka. Dni są już zdecydowanie krótsze, choć nadal mamy lato Już nie muszę zrywać się przed piątą, by przywitać świt. Teraz wystarczy otworzyć oczy przed szóstą, a to przecież moja normalna pora na wstawanie. Po zeszłotygodniowych burzach (które znamy tylko z opowieści) nie pozostał ślad. Dni są ciepłe, wręcz upalne. To chyba najładniejsze dni tego lata.

sobota, 12 sierpnia 2017

O ogórkach i fasolce

Za mną kolejne "słoikowe godziny". Tym razem dominowała fasolka, pomidory i ogórki.
Każde z tych warzyw wymagało sporo uwagi, ale efekty sa myślę, zadawalające. Nie pamiętam, czy kiedyś miałam tyle słoików z fasolką szparagową. Ostatnio koleżanka pytała mnie o przepis na konserwowanie tejże.Niestety u mnie wszystko jest " na język". Nie potrafię podać dokłądnych proporcji, bo zarówno poziom kwasowości jak i słoności sprawdzam organoleptycznie :)

piątek, 11 sierpnia 2017

Zwiedzając... Trzebiatów

Poznałam ich z daleka. Stali pod drzewem. On wysoki, ona drobna, niewiele wyższa ode mnie. Nagle poczułam się, jakbym przed chwilą wyszła z klasy, umówiona z Beatą i Markiem i na spacer po mieście, jakby nie było tych 30 lat po maturze. To nie tak, że nie widzieliśmy się w ciągu tych 30 lat. Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, może 4-5 razy.

środa, 9 sierpnia 2017

Posiedzieć nad Bałtykiem

Kilka dni na działce i w kuchni sprawiło, że zatęskniłam za rowerem. Patrząc na cuedne słońce za oknem wyyśliłam sobie, że pojadę do Międzyzdrojów obejrzeć żaglowce żegnające polskie wybrzeże po Tall Ship Races. No. Spakowałam ręcznik i koc, żeby posiedzieć przy tym na plazy i pojechałam... Ta... Tylko nie wzięłam pod uwagę, że zamiast treka mam do dyspozycji tylko crossa, którym raz przejechałam 100 km w ciągu dnia...
Ale po kolei.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Rodzinnie i blogowo w lunaparku

Skoro mamy sierpień to czas na blogowe spotkanie w Ustroniu! Niby dopiero drugi raz, ale to już rodzaj systematyczności, więc można mówić o ... tradycji - latem w Ustroniu, zimą w Gierczynie. Właśnie tak ułożyliśmy nasze spotkania z Krzysztofem z bloga.

czwartek, 3 sierpnia 2017

Z kuchni i ogrodu

No, ja to sobie potrafię czas zorganizować ;) Blog leży odłogiem, bo utkwiłam w kuchni. Dzisiejszy post powstaje tylko dlatego, że... zabrakło mi czosnku. Gdyby nie ów brak, to teraz kroiłabym kolejny kilogram fasolki szparagowej. Fasolka to jedno z tych warzyw, które moja rodzina uwielbia, więc sieję jej mnóstwo, a potem muszę ją zbierać i wekować :) W tym roku jednak fasola przesadziła z urodzajem i czeka mnie sporo roboty. Podobnie będzie z pomidorami, które prawie łamią się pod cieżarem owoców! Moja wiosenna praca na działce teraz przynosi wymierne efekty- codziennie znoszę do domu kolejne warzywa i owoce, które koniecznie trzeba przetworzyć.
Co zatem robię?

Wstaję kilka minut po 6.00. Wypijam ulubioną kawę z ekspresu i robię prasówkę. Ogarniam trochę dom i ok. 8.00 jestem gotowa do działania. W zależności od pogody albo przetwarzam to, co przywiozłam poprzedniego dnia, albo jadę na działkę toczyć nierówną walkę z chwastami i ... ogórecznikeim, które to ziele skutecznie opanowało grządki pod moja nieobecność. W ferworze walki nie zauważam, że staję się posiłkiem dla niezliczonej rzeszy owadów i dopiero wieczorem liczę bąble po ukąszeniach, zadrapania i efekty spotkania z liśćmi pomidorów. Dobrze, że mam swój ocet ziołowy do przecierania swędzących miejsc!
Gdy już uda mi sie odsłonić kolejny fragment ogrodu, mogę zebrać plony, które potem do wieczora przetwarzam. Póki co w garnku glinianym stoją ogórki małosolne. W gąsiorze burzy się wino z białej i czerwonej porzeczki ( za wino odpowiada Ślubny, ale to ja zbieram owoce!)
Część czerwonej porzeczki zamieniła się w mus owocowy i wylądowała w butelkach, a resztki po przetarciu owoców włożyłam do słoja z wodą i drożdżami. Będzie cudny różowy ocet.
Pod wpływem Inkwizycji postanowiłam trochę poeksperymentować i  przygotowałam 4 słoki ogórków w ... occie z kwiatów dzikiego bzu. A octu mam 4 litry zupełnie przez przypadek. Wiosną nastawiłam najpierw lemoniadę w Domku pod Orzechem i wydawało się, że nic z niej nie będzie, bo nie chciała pracować,a okazało się, że wyszła rewelacyjna. W Trzebiatowie też nastawiłam, jednak nie mogłam jej przypilnować, do tego zrobiło się chłodno. Po powrocie więc zamiast lemoniady miałam 4 litry octu. Teraz będę go używać do eksperymentalnych przetworów. Do przygotowania potrawy wykorzystałam przepis na ogórki z curry, tylko zamiast roztworu octu spirytusowego użyłam właśnie bzowego. Przyznam, że ogórki wyszły przepyszne!
Innym eksperymentem jest kiszona kalarepa. Tu jednak nie pytajcie o przepis, bo go nie ma. Po prostu Ślubny pokroił kalarepę a ja włożyłam ją do słoików. Do każdego słoiczka dodałam coś innego: czerwoną porzeczkę, kwiaty i liście ogórecznika, kwitnące gałązki oregano. Wszystko zalałam słoną wodą. Teraz czekam aż się kalarepka ukisi. W najbliższych dniach zakonserwuję fasolkę, zbiorę suchy groszek, kolejne ogórki, cukinię i kabaczki no i przede wszystkim te dziesiątki kilogramów pomidorów na przeciery.
Gdy nie wyrywam chwastów, nie zbieram plonów i nie gotuję to... wcale nie jeżdżę na rowerze! No... rower musi poczekać na inny czas. Bo w czasie wolnym od przetwórstwa zajmuję się wyszywaniem. Jedno zlecenie dostałam jeszcze w czasie pobytu w Gierczynie i zaraz po powrocie do Trzebiatowa zajęłam się wyszywaniem chusty. Teraz zaś ozdabiam słowiańską koszulę znajomego.
Jeśli tylko wszystko pójdzie po mojej myśli, to w tym miesiącu zaczniemy realizację całkiem sporego zamówienia, ale o nim napisze, gdy wszystko zostanie dopięte i dogadane.
Mimo nawału pracy staram się nei zaniedbywac najbliższych odwiedzam teściów, spotykam się z przyjaciółkami.
A jutro czeka mnie miłe blogowe spotkanie :)
Teraz jednak wracam do wyszywania!