wtorek, 17 września 2024

Wyciszyć się na izerskich bezdrożach

 


To był jeden z tych spacerów, gdzie przez pierwsze kilkanaście minut masz konkretny cel, chcesz gdzieś dojść, coś zobaczyć. A potem mózg się wyłącza. Myśli meandrują po zakamarkach, których istnienia się nie spodziewało, płyną niekontrolowane i swobodne, wzrok rejestruje mgliste obrazy, skupiony na miejscu stawiania konkretnego kroku.

wtorek, 10 września 2024

poniedziałek, 9 września 2024

Sprintem przez sierpień

 


Sierpień minął tak szybko, że nawet się nie spostrzegłam. Było parno, gorąco i męcząco. Wyjście spod orzecha na rozgrzane łąki było decyzją heroiczną, stąd czas spędzaliśmy pod hasłem „Uff jak gorąco”.

piątek, 30 sierpnia 2024

Mała M. na Kocich Kamieniach


Góry Izerskie nie przestają mnie zachwycać i zaskakiwać. Tym razem chcę Wam pokazać miejsce, które znalazła Gui, szukając ciekawych skał do wspinaczki. Zapraszam w czeskie Góry Izerskie.

wtorek, 27 sierpnia 2024

"Tomek i Opelele. Droga smoka"

 


Może to dziwne, ale chyba z sentymentu czasem sięgam po powieści dla młodszych nastolatków. Lubię wiedzieć, co słychać w prozie dla dzieci, a moje wnuczki  szybko rosną i niedługo będą już czytały powieści dla dziesięciolatków. Taką powieścią jest „Tomek i Opelele. Droga smoka” Błażeja Kronica.

poniedziałek, 19 sierpnia 2024

"Lisica" Witolda Horwatha - recenzja

 


Carska Rosja, rewolucja, a potem polskie dwudziestolecie międzywojenne. Ciekawe czasy, a w nich młodziutka Hanna Lubochowska, córka inżyniera, panna wyemancypowana, zadziorna i wścibska, co swoim intelektem przewyższa niejednego policjanta. Tylko kto na początku XX w zatrudni kobietę w policji?

wtorek, 6 sierpnia 2024

Gravmageddon 2024, czyli "no, w piątek to jeszcze nie padało"

 Pierwszy sierpniowy weekend już tradycyjnie spędziłam w górach – przejeżdżając rowerem kilkaset kilometrów izerskich i karkonoskich dróg i ścieżek w ramach Gravmageddonu. W Domku pod Orzechem pojawiłam się już z końcem lipca – trochę pojeździłam, sporo się obijałam, zaliczyłam targowisko w Mirsku czy kąpiel w nieczynnej kopalni bazaltu. Obserwowałam wzmożone przygotowania do przyjęcia kilkuset zawodników na gierczyńskim pitstopie przy Domku pod Orzechem. Trochę pomagałam, trochę się obijałam, szykowałam rower i wszystkie niezbędne elementy do startu w piątkowy poranek.



W czwartek wraz z mamą i Krzysiem oraz w towarzystwie nieodłącznej nieoficjalnej maskotki GravOnu, czylipapugi Wołka ruszyliśmy do Szklarskiej Poręby, by odebrać mój pakiet startowy i wysłuchać odprawy technicznej na tarasie hotelu Bornit. Parę powitań, trochę towarzyskich pogawędek, kilka istotnych informacji technicznych, wymiana myśli na temat zapowiadanych warunków pogodowych i powrót do domu, by złapać jeszcze parę godzin snu, przed pobudką o 4:30.



W nocy budzi mnie zapowiadana ulewa bębniąca w blaszany dach domu, słychać też grzmoty. Przewracam się na drugi bok, wzdycham i staram się jeszcze zasnąć. Gdy dzwoni budzik – nadal pada. Że średnią motywacją jem śniadanie, ubieram się. Mam możliwość zmiany terminu startu na sobotę (organizator Mariusz dał ją wszystkim uczestnikom ze względu na bardzo złe warunki pogodowe zapowiadane na piątek), ale wiem, że w moim przypadku to nie ma większego sensu, bo jestem gotowa i nastawiona na piątkowy start. Gdy zbieramy się do pakowania auta deszcz ustaje. I nie pada także na starcie. Kilku zawodników już zgłosiło chęć zmiany terminu, inni dopiero to zrobią, niektórzy zdecydują się na zmianę dystansu na krótszy – ostatecznie w piątek wystartuje o kilkadziesiąt osób mniej niż początkowo było na listach startowych.



Ostatnie przygotowania, jakieś żarty, buziak od Krzysia przed startem i jadę. Nie pada. Trasa wiedzie początkowo do Jakuszyc znaną mi drogą przez Huty. Trochę szkoda było mi podjazdu po singlach, który nie należy do trudnych, a stanowił ciekawe urozmaicenie już na chwilę po starcie. W Jakuszycach na łące dostrzegam fotografa Pawła – jednego z czterech zapewnionych przez organizatora. Trasa wiedzie w stronę Kopalni Stanisław, ale w tym roku mijamy ją niejako bokiem nie mając widoku na dziurę – a szkoda, bo to jeden z najbardziej spektakularnych, w mojej ocenie, widoków w okolicy (wprawdzie w piątek pewnie widać byłoby niewiele – przez mgłę). Stamtąd kierujemy się w dół – i tutaj po raz drugi mijamy wjazd na single, które całkiem lubię – zjazd spod Wysokiego Kamienia singlami wydaje mi się spokojniejszy niż szaleńcza jazda w dół – szczególnie po mokrym. Single zresztą staną się jednym z szeroko dyskutowanych elementów trasy, ale o tym będzie później...



Wypadam na Zakręt Śmierci, chwilę jadę asfaltem, przy zjeździe z którego stoi z aparatem Krzyś. Macham mu i lecę w dół – w stronę Piechowic, Michałowic, a później Przesieki i Przełęczy Karkonoskiej. Tutaj z ulgą przyjmuję rezygnację z singli – te bowiem nastręczały mi sporo trudności. Po drodze, na jednym z podjazdów zdejmuję wiatrówkę. Jest wilgotno, ale to raczej kwestia wjechania w chmury niż regularne opady deszczu. Podjazd pod przełęcz udaje mi się zrobić bez przerw i zsiadania z roweru, mam poczucie, że uczciwie przetrenowana zima procentuje. Mijam licznych zawodników, którzy spacerują pod górę. I doskonale ich rozumiem. Na szczycie ubieram się z powrotem – jest chłodno, mglisto, wieje. Podczas zjazdu do Szpindlerowego Młyna zaczyna padać. Asfalt jest mokry, jadę dość asekuracyjnie, nie ufam takim drogom. Zaczynam mijać się z Michałem i Łukaszem, z którymi będę tasować się przez dłuższy odcinek, niektóre fragmenty trasy pokonamy wspólnie ucinając sobie pogawędki, żartując, narzekając na psującą się pogodę i mordercze podjazdy. Na jednym z bardzo szybkich zjazdów – pokrytych drobnym gładkim żwirem, szerokich i stromych zatrzymuje nas na chwilę interwencja czeskich służb ratowniczych – jeden ze startujących wypadł z drogi, helikopterem zostaje zabrany do szpitala. Tym bardziej uświadamiam sobie w tamtym momencie, że jestem w górach, a one uczą pokory i wymagają jej.



Kawałek dalej spotykamy znów Krzysia – robi zdjęcia na szczycie niefajnego trawiastego podjazdu. Krótkiego, ale stromego – na mokrej trawie podjeżdża się trudno. Mój mąż pomiędzy jednym zdjęciem, a drugim informuje jeszcze, że za chwilę usytuowany jest mały punkt wrocławskiego Bikestage'a dając możliwość uzupełnienia płynów. Docieram na miejsce, zatrzymuję się na chwilę, uzupełniam bidony i ruszam dalej. Krzyś zostaje chwilę dłużej – użycza komuś pompki, robi zdjęcia, żartuje z zawodnikami. Przede mną natomiast podjazd na Dvoraczki. Z zeszłego roku pamiętam kilkukilometrową asfaltową wspinaczkę. Wiem, że trasa Gravmageddonu wiedzie inną drogą, nie znam jej, niemniej – podejrzewam, że może być ciężko. Gdy trafiam na zjazd jestem trochę zaskoczona, a trochę...boję się tego, co mnie czeka, bo skoro jest w dół, to będzie i pod górę. Okazuje się jednak, że dopiero sama końcówka po szutrze, a później betonowych płytach i polbruku jest straszliwa – tam zsiadam z roweru i podprowadzam go na górę. Widoków brak – wszędzie tylko mgła. Przy mnie dwóch zawodników podjeżdża najsztywniejszy kawałek – czyli się da. Ja nie mam jednak zamiaru nawet próbować zjazdu – sprowadzam rower kilkaset metrów w dół – jest mokro, ślisko, nie chciałabym zakończyć imprezy z powodu głupiego błędu na takim zjeździe.



Później zjazd, podjazd, Rokytnice i...ulewa. W przeciągu chwili byłam przemoknięta do suchej nitki, a w butach zaczynało chlupać. Mijałam zawodników pochowanych pod drzewami czy daszkami przydrożnych domów, ale mi niewiele by to już dało – poza wychłodzeniem. Parłam więc konsekwentnie przed siebie. Garmin z dotykowym ekranem zaczął mi wariować od uderzeń dużych kropli, zablokowałam go więc na mapie – mokrymi palcami i tak za wiele bym nie zdziałała. W lesie drodze do punktu w Jakuszycach pożyczyłam swoją pompkę Marcinowi i Łukaszowi. Dopingowana głośno przez Asię, która była na naleśnikach dotarłam do pierwszego pitstopu. Z przepaku wyjęłam zapas jedzenia na kolejny odcinek, dotankowałam wodę. Przy zbiorniku z gorącą wodą uwijał się Bartek startujący w sobotę na krótkim dystansie – wyręczał zawodników w robieniu kawy czy herbaty. Wielu zawodników decydowało się tam na dłuższą przerwę, zjedzenie czegoś, próbę przeczekania deszczu. Przez chwilę rozważałam doubieranie się – miałam w podsiodłówce nogawki, czapkę, komin i bluzę. Wciąż jednak lało i uznałam, że byłoby to bez sensu. Odebrałam swoją pompkę od chłopaków, którzy akurat nadjechali i ruszyłam do Izerki.


Wiało, padało, było nieprzyjemnie. Trasa wiodąca wzdłuż Izery nie jest trudna, ale jazdę uprzykrzał wiatr wiejący w twarz. Przestało jednak padać. Uznałam, że po wyjechaniu z lasu założe na siebie dodatkowe warstwy. Wyjechałam spomiędzy drzew, a moim oczom ukazał się najbardziej absurdalny widok tego maratonu. W wilgotnym wietrze, we mgle, w mokrej trawie sięgającej ud pod drzewkiem na leżaczku pod plażowym parasolem siedział...Krzyś. I robił zdjęcia. Zatrzymałam się na parkingu pod Bukovcem, uzupełniłam garderobę, zamieniłam parę słów z mężem i ruszyłam w dalszą drogę na Smedavę, dalej na zbiornik Josefuv Dul. Jadę znowu z Michałem i Łukaszem, komentujemy wielkość zbiornika i wysokość fal rozbijających się o jego brzegi – wiele naprawdę mocno, więc i fale przypominają te morskie. Miałam nadzieję, że w tej okolicy pogoda będzie już lepsza, ale wciąż jest mglisto, wilgotno i nieprzyjemnie. Zaczyna dokuczać mi kolano, zostaję trochę z tyłu. Na podjazdach o zachyleniu 5-7% jadę jeszcze całkiem sprawnie, ale mocniejsze odcinki odzywają się bólem. Podobnie jak zjazd po granitowych przepustach.



Przejeżdżam przez opłotki Liberca – w zeszłym roku były miejsca, z których widać było iglice na Jested. W tym – skrywa się w gęstej mgle. Niemal przed początkiem wspinaczki spotykam Krzysia – stoi na poboczu z aparatem. Zatrzymuję się przy nim na dłuższą chwilę. Smaruję kolana maścią, jem, piję, przygotowuję się psychicznie. Dogania mnie Marcin i Łukasz, wspólnie podjeżdżamy Jested – rozmawiamy chwilę, wymieniamy się założeniami na przejazd – ich są zdecydowanie ambitniejsze niż moje. Na sam szczyt wjeżdżają szybciej niż ja, gdy docieram na samą górę pytają jeszcze, czy jadę z nimi – wiem, że będę jechać dużo wolniej niż oni o czym uczciwie informuję. Szczyt góry jest tego dnia we mgle – nie widać nic, wieje, jest paskudnie, czym prędzej więc zawracam i ruszam w dół. Podobnie jak rok temu – nie zjeżdżamy asfaltem, a szutrem w lesie. Jest już ciemno, wciąż mglisto, trzeba bardzo uważać. Dołącza do mnie Fabian, którego mijałam podczas podjazdu na górę. Pokonujemy ten fragment razem – na spokojnie dość niespiesznie, dodając sobie animuszu rozmową i żartami. W jednej z mijanych miejscowości znów spotykamy Marcina i Łukasza, Fabian potrzebuje dłuższej przerwy, ja ruszam swoim tempem. Przez chwilę jeszcze udaje mi się utrzymać z chłopakami, ale pamiętam podjazdy, jakie mają się zaraz zacząć – kolana protestują i zsiadam z roweru decydując się na spacer. Nauczona doświadczeniem poprzednich lat wiem, że w moim przypadku lepszym rozwiązaniem jest w takich momentach po prostu konsekwentnie iść, zamiast szarpać się z próbą jazdy. Jest mi źle, chce mi się bardzo spać. Ciemny, mglisty dzień dał mi pod tym kątem mocno do wiwatu.



A później wjeżdżam na szutrową autostradę w stronę Hejnic i z zaskoczeniem odkrywam, że ona wcale nie jest tak z górki, jak to zapamiętałam z zeszłego roku, gdy pokonywałam ten odcinek w towarzystwie trzech innych zawodników. W którymś momencie słyszę ponadto dziwny trzask i tuż za mną na ścieżkę spada spora gałąź. Klnę na głos i przyspieszam. Wiem, że Bilym Potoku będzie czekał Krzyś – zawsze to pretekst do krótkiej przerwy przed czekającą mnie żmudną wspinaczką. Po raz kolejny smaruję kolana, zmieniam baterie w lampkach i ruszam. Droga wije się zakosami, jest ciemno choć oko wykol, słychać tylko szum strumienia, w którym jednak – przeciwnie niż rok temu – nie słyszę rozmów. Staram się pamiętać o jedzeniu i piciu, ale nocą jest to dla mnie zwykle trudniejsze.



Po raz drugi docieram do Smedavy, ruszam w stronę Nowego Mesta. Jeszcze trochę pod górę, trochę niemal po płaskim, a później w dół. Pilnuję śladu, ale i tak przegapiam wjazd na single i muszę wrócić się kilkadziesiąt metrów. Robi się powoli jasno. Nie gaszę lapm, bo na singlach szarówko to jednak za mało, szczególnie, że tych konkretnych singli bardzo nie lubię. Może dlatego, ze są na 250 kilometrze trasy? Być może, gdybym miała je objeżdżone to budziłyby we mnie inne emocje, a tak – nie, nie lubię! Gdy w końcu docieram do parkingu na Zajęczniku odczuwam ulgę. Bo single na Zajęczniku lubię bardzo. Nawet na 250 kilometrze trasy o świecie, po dobie spędzonej już na rowerze. Sprawiają mi one sporo frajdy, pokonuję je więc dość płynnie. Wypadam na asfalt w Krobicy, lecę na Kamień i czarną drogą do Gierczyna. Na kilometr do Domku pod Orzechem, gdzie mieści się pit stop zsiadam z roweru. Nie jestem w stanie podjechać. Prowadzę rower, droga przez to jest jeszcze dłuższa niż zwykle. Gdy jednak docieram na miejsce, zostawiam wehikuł na trawie i idę się przebrać odczuwam ulgę. Zostało mi 63 km po moich terenach, po zjazdach, które znam doskonale, na których niejednokrotnie znam każdy kamień i dziurę. Mam niezły czas, mieszczę się w swoich założeniach, nawet uwzględniając godzinny postój w domu. Potrzebuję go, by złapać oddech. W czasie gdy ja siedzę i odpoczywam kilku zawodników dociera do pitstopu i z niego wyrusza. Nie martwi mnie to jednak specjalnie. To już ten moment, gdy jechać trzeba swoje.



Po godzinie ruszam dalej. Najpierw do góry – kolana trochę odpoczęły, więc jadę. Do momentu, gdy widać mnie jeszcze spod domu. Później robi się już za stromo, więc idę. A później w dół Modrzewiową Drogą – bez hamowania, bo wiem jak tam zjeżdżać. I z Ostrego Zakręu na Dwa Mostki. I ze skrzyżowania przed Wolframowym Źródłem. A później pod górę na Kozią Szyję – trochę pieszo, trochę rowerem. Robi się ciepło, ale nie zdejmuję nogawek, a jedynie kamizelkę i komin. I w dół, i w górę na Rozdroże Izerskie, później na Płokowy Mostek i starym asfaltem na Leśny Wodospad. I znowu – pełnym pędem, wszak znam tę drogę, te dziury i zakręty. Wiem nawet, od którego momentu można spodziewać się turystów. Stamtąd do Świeradowa i w górę, do Wiaty na Drwalach. Dwie godziny naprzemiennej jazdy i marszu w górę. Temperatura rośnie, pojawia się coraz więcej pieszych i rowerzystów na elektrykach. Później w dół do Chatki Górzystów – tutaj już ostrożnie, bo...tłok! Ludzie, psy, elektryki. Pod Chatką tłok taki, jakby rosło tam jakieś nowe miasteczko. Wypijam ostatnią puszkę coli i jadę. To przecież już końcóweczka. Jeszcze Orle, Samolot, Jakuszyce i...meta?



No nie do końca... Gdy człowiek już widzi oczyma wyobraźni metę, już czuje tę ulgę to ślad odbija w lewo od drogi na Huty. I każe skręcić pod górkę. Ale pod JAKĄ górkę! Po ujebach, po kamlotach, po czymś takim, że aż się smutno człowiekowi robi. W końcu jednak wyskakuje na asfalt z Zakrętu Śmierci w stronę centrum Szklarskiej, leci – jeden zakręt, drugi, wiadukt, kolejne dwa zakręty i...korek na skrzyżowaniu. A później przez centrum, uważając na turystów, na auta, na całe to turystyczne zamieszanie w centrum turystycznej miejscowości. I w końcu jest i ona – 300metrowa ścianka ku mecie. Jeśli odpowiednio wcześnie się nie zatrzymasz, by zsiąść z roweru, to później już tego nie zrobisz – za stromo. Więc jadę, przepycham do góry, podjeżdżam. Wpadam na metę po 33h. Zmęczona, ujechana, ale szczęśliwa. I jak się okazuje – pierwsza wśród pań i jedyna na MTB, która ukończy ten dystans w tym roku. Chwilę zajmuje mi dojście do siebie, parę słów do kamery, jakieś żarty, chwila na oddech. Rozplątuję włosy, poprawiam grzywkę, odbieram nagrodę, gratulacje.



Jeśli jednak ktokolwiek przypuszczał, że to dla mnie koniec tego maratonu, to...był w błędzie. Wracamy z Krzysiem do Domku pod Orzechem, gdzie na łące w najlepsze trwa piknik. Witam się z zawodnikami, którzy odpoczywają na kocach, jedzą, uzupełniają bidony. Akurat nadjeżdża Asia, która dopingowała mnie dzień wcześniej. Zostaję chwilę przy namiocie, zanim pójdę się nareszcie wykąpać. A po kąpieli wracam na dół. Jakiś czas towarzyszy mi jeszcze Krzyś z Wołkiem, wkrótce jednak znika w domu. W pewnym momencie spać idzie też mama, robi się spokojniej, zawodnicy dojeżdżają z coraz mniejszą częstotliwością, na trasie jest ich jeszcze kilkudziesięciu, głównie z dystansu LONG startujących w sobotę. Kilkoro zawodników decyduje się na nocleg w Domku, niektórzy łapią paręnaście minut snu na leżakach pod namiotem. Około drugiej w nocy na dół schodzi mama, a ja idę na parę godzin spać. O poranku schodzę jej jeszcze pomóc, niedługo potem dołącza Krzyś z aparatem. Witamy i żegnamy kolejnych zawodników. Częstujemy zupą, kanapkami, pasztecikami, ciastkami, proponujemy kawę i herbatę. Nikt nie wyjeżdża od nas głodny. Około 11 opuszcza nas ostatni zawodnik na trasie – wyrusza w stronę mety, a my możemy...usiąść do porządkowania zdjęć, które zrobił Krzyś.



Poniżej znajdziecie linki do jego galerii:

Pit stop Domek pod Orzechem

Start i meta

Trasa za Zakrętem Śmierci

Trasa piątek - Czechy

Co roku Gravmageddon funduje nam skrajne warunki pogodowe. Były już nocne ulewy, były niemożliwe upały, były burze. W tym roku była całodzienna mgła i silne opady deszczu. Aż strach się bać, co nadejdzie w przyszłym roku.

niedziela, 28 lipca 2024

"Własną drogą"- recenzja patronacka



„Droga. Prowadzi mnie wstęga asfaltu, zawędrowałam na jakieś pustkowie. Od kilkudziesięciu kilometrów ani śladu człowieka”. Ten cytat z powieści Izabeli Skrzypiec Dagnan „Własną drogą” sprawił, że objęłam książkę patronatem. Zapraszam na recenzję.

"Cztery pory roku w Japonii"- recenzja

 

ó

Nick Bradley choć nie jest Japończykiem, to doskonale czuje klimat tego egzotycznego dla nas kraju. Debiutancki"Kot w Tokio" mnie zauroczył, więc z przyjemnością sięgnęłam po kolejną powieść autora. 

sobota, 27 lipca 2024

Babski wypad po izerskich bezdrożach



Chcemy iść tam! Tak mniej więcej brzmiał przekaz, jaki dostałam od siostry. A owo tam było nie czym innym jak nieczynną kopalnią kwarcu Stanisław. A że u mnie wiadomo, mówisz i masz, więc wsiadłyśmy do auta i pojechały na Rozdroże Izerskie.

niedziela, 21 lipca 2024

Otwarte Ogrody Pogórza Izerskiego w Domku pod Orzechem

 


Otwarte Ogrody Pogórza Izerskiego to cykliczna impreza organizowana od trzech lat. My co roku uczestniczymy w niej zarówno jako odwiedzający jak i organizatorzy. W tym roku także nie mogło nas zabraknąć.

piątek, 12 lipca 2024

Zielony makaron z kurkami


Nareszcie pokazały się kurki. Nie jest to jeszcze wysyp, ale na obiad udało się zebrać jakieś pół litra grzybów. Wystarczająco, by stworzyć sos kurkowy do makaronu. Początkowo chciałam połączyć kurki ze szpinakiem, ale gdy weszłam do ogródka i zobaczyła urodzaj żółtlicy, zmieniłam zdanie.

czwartek, 4 lipca 2024

J.R.R. Tolkien "Kształtowanie Śródziemia"

 


J.R.R. Tolkien należy do tych autorów, których nikomu nie trzeba przedstawiać, bo przecież każdy zna Hobbita i Władce Pierścieni (jeśli nie w wersji książkowej, to w filmowej adaptacji. Ja sięgnęłam po książki Tolkiena, gdy to nie było jeszcze modne. Zaczęłam od końca, czyli od Władcy Pierścieni, potem był Hobbit i na końcu Silmarillion. Wtedy też pojęłam, jakim geniuszem był ten pisarz, wizjoner, twórca nowego gatunku, nazwanego fantasy, czy po polsku fantastyka baśniowa. Gdyby nie twórczość Tolkiena, nie byłoby dziś tysięcy opowieści wzorowanych na geniuszu mistrza fantastyki.

wtorek, 2 lipca 2024

"Horyzont"- recenzja filmu


 Lubicie historie rodem z Dzikiego Zachodu? Myślę, że pokolenia wychowane na Karolu Mayu zawołają: TAK! Ale i wśród młodych znajdą się miłośnicy klasycznego Westernu. Te współczesne są o tyle ciekawe, że pokazują inne aspekty podboju Ameryki przez osadników z Europy i innych kontynentów.

środa, 26 czerwca 2024

"Ucieczka Anny" recenzja

 


Kocham dojrzałych bohaterów! Jeśli w zapowiedziach pojawia się wzmianka, że postaci mają powyżej pięćdziesiąt lat to sięgam po książkę bez zastanowienia. Jasne, czasem autor przegina, bo będąc młodszym patrzy na starszych przez pryzmat swoich doświadczeń, a tych ma znacznie mniej od pięćdziesięciolatka, częściej ejdnak trafiam na perełki albo choć całkiem niezłe książki. Jak było z "Ucieczką Anny"? zapraszam na recenzję

sobota, 22 czerwca 2024

Żródło Łaby i Panczawski Wodospad

 


Chcesz mieć piękną pogodę w Karkonoszach? Zabierz ze sobą Ślubnego! Nie przesadzam. Odkąd zaczęliśmy wspólnie eksplorować najwyższe sudeckie pasmo, zawsze mamy super widoczność i odpowiednią temperaturę. Tym razem poranek nie zapowiadał, że znów się uda, na Szrenicę wjeżdżaliśmy we mgle, a potem…

środa, 19 czerwca 2024

Rytuały miłosne i obyczaje Słowian - recenzja nowości wydawnictwa Muza

 


O kulturze Słowian niełatwo się pisze, gdyż trzeba wziąć pod uwagę, że nie ma tak naprawdę wiarygodnych źródeł na ten temat. Badacz, próbujący zebrać w całość słowiańską obyczajowość musi liczyć się z faktem, że większość tego, co obecnie nazywamy kulturą Słowian to domniemania, niektóre warte jedynie wsadzenia między bajki. Mając świadomość tego faktu, możemy sięgnąć po książę Korneli Kwajzer „Rytuały miłosne i obyczaje Słowian”.

czwartek, 13 czerwca 2024

Ścieżka nad Reglami i Śnieżne Stawki


Jednym z plusów mieszkania w górach jest możliwość odwiedzania ciekawych miejsc poza sezonem. Tak było i tym razem. Gdy tylko ogłoszono, że okres lęgowy cietrzewi i sokołów wędrownych się zakończył i można już wybrać się Ścieżką nad Reglami do Śnieżnych Stawków to od razu zaplanowałam wycieczkę Ścieżką nad Reglami do Śnieżnych Stawków.

poniedziałek, 3 czerwca 2024

Trzęsak morszczynowaty w cieście-przepis na wegetariańskie danie

 

https://panboczniak.pl/wp-content/uploads/2024/02/trimelka.png

Trzęsak morszczynowaty czyli tremella to ciekawy grzyb przypominający pokrojem siedzunia sosnowego. Ponieważ w naszych lasach póki ci grzybów brak, korzystam z suszonych. Właśnie tak trafiłam na ten chiński przysmak. 

niedziela, 2 czerwca 2024

Mumlawski Wodospad- atrakcyjna wycieczka w góry z dzieckiem w wózku

 


To był deszczowy weekend. Potrzebowałam pomysłów na krótkie, intensywne wycieczki z efektem wow! Czegoś, co zostanie w pamięci mojej wnuczki na długo, a przy tym zadowoli także nas dorosłych. Mój pierwszy wybór padł na Wodospad Mumlawy, bo tego miejsca nie widziałam jeszcze na żywo.

piątek, 31 maja 2024

Sernik truskawkowy pieczony w frytownicy Cosori DualBlaze

 


Odkąd w domu pojawiła się frytownica beztłuszczowa Cosori DualBlaze,  znacznie częściej piekę mniejsze ciasta idealne do kawy dla dwóch osób. Tym razem postanowiłam wykorzystać sezonowe owoce oraz ricottę, której o tej porze mam sporo.  I tak wymyśliłam sernikczek. 

piątek, 24 maja 2024

Vanessa Możdżer „Ślad anioła”- recenzja patronacka

 


Czy wierzysz w przeznaczenie? To pytanie potrafi poróżnić nawet bliskie sobie osoby. Bo czy nasze życie składa się z przypadków, zrządzeń losu,  a może jest sumą własnych decyzji i świadomego dążenia do celu? Z jednej strony jesteśmy kowalami własnego losu, a z drugiej zdarza się, ze na swej drodze trafiamy na ludzi, którzy pojawiają się nieprzypadkowo. A może jednak tylko od nas zależy, jak wykorzystamy nadarzające się okazje?

czwartek, 16 maja 2024

W Karkonosze przed sezonem

 


Mieszkając w górach mamy możliwość wyboru idealnego czasu na wycieczkę. Jest to istotne zwłaszcza, gdy chcemy iść w miejsca popularne i z pięknymi widokami. Tym razem wybór padł na Śnieżne Kotły. Sezon niski, środek tygodnia i bezchmurna, bezwietrzna pogoda. Czyż można chcieć więcej?

wtorek, 7 maja 2024

Elryk z Melnobone - fantasy z najwyższej półki


 Literatura dzieli się na dobrą i złą. Po drodze jest jeszcze mnóstwo odcieni lepszych i gorszych książek. Takich, które czyta się dla zabicia czasu i zapomina po tygodniu albo takich, które miały sprawić przyjemność, a pozostały z nami na dłużej. I nie jest to kwestia konkretnego gatunku czy gustu czytelniczego. Po prostu dobre książki są takimi dlatego, że napisano je doskonałym językiem, mają nietuzinkowa fabułę i jeszcze poruszają jakieś struny gdzieś tam w środku…

niedziela, 5 maja 2024

Serniczki w 10 minut

 


Szybkie serniczki z trzech składników. Czy to w ogóle możliwe? Przekonałam się, że tak. 

Wystarczyło kupić mascarpone i ciasto francuskie. 

Pomysł był dobry, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Co dokładnie?  Zapraszam .

poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Kobiece rozmówki przy herbacie i bezie z kremem


Kto jeszcze pamięta, jak powstawał nasz blog? Jak pewnego dnia siedziałyśmy w szczecińskiej kawiarni, pałaszowały cisto, sączyły herbatę i planowały? Dawno to było…

niedziela, 21 kwietnia 2024

Domowe SPA z kosmetykami z polskich uzdrowisk

 


Wiosna chwilowo zarządziła odwrót. Za oknem mgła, śnieg i deszcz na zmianę. Idealny czas, by otulić się zapachami, zapalić świece, włączyć relaksującą muzykę i… zrobić sobie domowe spa.

środa, 17 kwietnia 2024

Żonkile w Izerce- to trzeba zobaczyć!

 


Osada Izerka w czeskich Górach Izerskich to miejsce piękne o każdej porze roku.

Pamiętam, swoje pierwsze wrażenie, gdy wyjechałam z lasu od strony Smedawy i moim oczom ukazała się wieś jakby wyjęta z innej epoki, innego miejsca. Obiecałam sobie, że będę tam wracać, niestety długo musiałam czekać, by znów odwiedzić to miejsce, jeśli jesteście na bieżąco, to pamiętacie, że Izerkę pokazałam Gui i Małej M w ubiegłym roku, w trakcie naszego czeskiego objazdu. Wtedy jednak miałyśmy mało czasu, a pogoda nie sprzyjała spacerom.

środa, 10 kwietnia 2024

Mała M na Bobrowych Skałach, czyli Góry Izerskie z dzieckiem

 


Czas biegnie w zatrważającym tempie. Chciałoby się zachować w pamięci najpiękniejsze chwile, zapisać je, udokumentować, a gdy usiądzie się do klawiatury, okazuje się, że minął tydzień, dwa… Wróćmy jednak na chwilę do świątecznego nastroju, pospacerujmy z Małą M. po pagórkach i skałach.

Ja chcę na skałki!


Takim okrzykiem Mała M. odpowiadała na każde pytanie, o to gdzie jedziemy i co będziemy robić. W efekcie święta spędziliśmy niesamowicie aktywnie i nie było czasu na siedzenie przy zastawionym stole.

Już w piątek, zaraz po ostatnich zakupach zdecydowaliśmy się na spacer na Skałki Zakochanych. Przy czym miał to być lajtowy spacerek na odczepnego, by pokazać, że naprawdę wszędzie jest pełno skał. Efekt? Wspinanie się z dna starej kopalni w miejskich butach, bo Mała M. chciała zobaczyć, jak jest na dole. No, ale przyznajmy, pozostałe uczestniczki tej eskapady też chciały. I tak wyjazd na zakupy zamienił się w wycieczkę pełną przygód.

Bobrowe Skały z dzieckiem


Najważniejszą wyprawę świąteczną z Małą M. zaplanowałyśmy na sobotę. Obiecałam Gui, że zabiorę ją do mekki wspinaczkowej czyli na Bobrowe Skały, bo też trzeba wam wiedzieć, że Gui uprawia teraz wspinaczkę ściankową, a jej wyczyny można śledzić na jej profilu IG. 

Spakowałyśmy się wyprawowo , wsiadły w auto i pojechałyśmy do Piastowa, bo stamtąd najbliżej do Bobrowych Skał, a małe nóżki ( a może główka) nie przepadają za długimi wycieczkami. Samochód został na łące dokąd biegła polna droga ( jak dobrze, że mamy terenowy samochód) Stamtąd już blisko było do szlaku na Bobrowe Skały i po kilkunastu minutach widziałyśmy już cel naszej wyprawy. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że od strony Piechowic i Piastowa jest to taki krótki spacer. 


Gdy Gui wspinała się po skałach, my czyli serdeczna przyjaciółka Gui- Julka i ja przejęłyśmy opiekę nad Małą M. Łatwo nie było, bo moja wnuczka również chciała się wspinać, i te same nóżki, które jeszcze kilka minut wcześniej nie chciały iść, teraz pokonywały wertepy, by okrążyć Bobrowe Skały dookoła. 


Na szczyt też Mała M. się wdrapała i im dłużej chodziła, tym była odważniejsza. Gdy ja już odpuściłam, dziewczyny nadal się kręciły po skalnych blokach. Zajęłam się kawą i ciastem i tylko co kilka minut któraś zdawała mi relację ze swoich wyczynów. 


Czy Bobrowe Skały są dobrym pomysłem na wycieczkę w Góry Izerskie z dzieckiem? To zależy. Dojście jest strome, ale krótkie i nawet małe nóżki dadzą radę. Da radę także terenowy wózek, bo z Piastowa prowadzi nie tylko szlak pieszy ale i rowerowy.

U podnóża znajdują się ławki i krąg ogniskowy, ale wejście na punkt widokowy jest na własną odpowiedzialność, gdyż pamięta jeszcze początek ubiegłego wieku, gdy poniżej działało niemieckie schronisko. 

Jeśli wiec ma się ruchliwego malucha, trzeba mieć oczy dookoła głowy i samemu nie bać się wysokości. 


Jednego jestem pewna, Mała M. czułą się tam jak ryba w wodzie i na pewno wrócimy niebawem na Bobrowe Skały. 

Więcej o Bobrowych Skałach: Bobrowe Skały w Górach Izerskich