Od poprzedniej wycieczki (KLIK)minęło trochę czasu, pomyślałam więc, że pora wrócić na bezdroża powiatu gryfickiego. Swoje poszukiwania śladów dawnej historii postanowiłam rozpocząć w miejscu, gdzie je przerwałam poprzednio. Dojechałam więc do Chomętowa, by od strony wsi spróbować dotrzeć do nasypu kolejowego. Jakoż udało mi się dojechać do skraju wsi, gdzie odkryłam resztki starego wiaduktu nad torami.
wtorek, 30 maja 2017
poniedziałek, 29 maja 2017
Choszczeńska Pętla pachnąca konwaliami
- Muszę Cię o coś zapytać, Aniu- zagaił Romek, gdy podjechaliśmy kolejny podjazd Pojezierza Drawskiego- czy czułaś zapach konwalii?
Czy czułam??? Nie dało się nie poczuć upajającej woni całych konwaliowych łanów porastających jasny, rozsłoneczniowy las przed Kaliszem Pomorskim.
Tak... zapachy zdominowały doznania tego maratonu. Pachniał ciepły sosnowy las, zapraszający do zanurzenia się w jego zieloność. Słodycza kusiłu konwalie i bzy. Niepokojąco duszącą, gęstą wonią wabiły głogi i przekwitajacy juz rzepak. w dolinach, nad brzegami jezior wyczuwało się rzeską bryzę wody i zgniły zapach mokradeł i bajor. Przez 250 km jechaliśmy w ferii aromatów, których nie da się powtórzyć i opisać...
Czy czułam??? Nie dało się nie poczuć upajającej woni całych konwaliowych łanów porastających jasny, rozsłoneczniowy las przed Kaliszem Pomorskim.
Tak... zapachy zdominowały doznania tego maratonu. Pachniał ciepły sosnowy las, zapraszający do zanurzenia się w jego zieloność. Słodycza kusiłu konwalie i bzy. Niepokojąco duszącą, gęstą wonią wabiły głogi i przekwitajacy juz rzepak. w dolinach, nad brzegami jezior wyczuwało się rzeską bryzę wody i zgniły zapach mokradeł i bajor. Przez 250 km jechaliśmy w ferii aromatów, których nie da się powtórzyć i opisać...
czwartek, 25 maja 2017
Spacerkiem po Wambierzycach
Obiecałam Wam kilka słów o niezwykle ciekawej dolnośląskiej wsi- Wambierzycach.
Zatem zaczynajmy!
O Wambierzycach wiedziałam chyba od zawsze, albo przynajmniej od czasów gdy w szkole podstawowej w podręczniku do plastyki zobaczyłam fascynującą barokową bazylikę. Odwiedzając Góry Stołowe 30 lat temu, zahaczyłam o to miejsce, ale dziś już nie pamiętam swojej reakcji. Należało więc wycieczkę powtórzyć, zwłaszcza że przez wioskę przejeżdżamy w czasie Klasyku Radkowskiego (nie czytaliście sprawozdania, to zajrzyjcie). Za każdym razem wykręcam też głowę, by choć chwilę napawać się tym barokowym pięknem.
Zatem zaczynajmy!
O Wambierzycach wiedziałam chyba od zawsze, albo przynajmniej od czasów gdy w szkole podstawowej w podręczniku do plastyki zobaczyłam fascynującą barokową bazylikę. Odwiedzając Góry Stołowe 30 lat temu, zahaczyłam o to miejsce, ale dziś już nie pamiętam swojej reakcji. Należało więc wycieczkę powtórzyć, zwłaszcza że przez wioskę przejeżdżamy w czasie Klasyku Radkowskiego (nie czytaliście sprawozdania, to zajrzyjcie). Za każdym razem wykręcam też głowę, by choć chwilę napawać się tym barokowym pięknem.
wtorek, 23 maja 2017
Czy sprzyjała nam Wambierzycka Pani? - Klasyk Radkowski 2017
Klasyk Radkowski to jeden z tych maratonow na które czeka się z niecierpliwością, ale też niepewnością i lękiem. Nie inaczej było i w tym roku. Obie z Chudą ambitnie zapisałyśmy się na dystans giga liczący 200 km z przewyższeniami prawie 4000 m. (profil trasy)
Do Radkowa dojechałyśmy późnym popołudniem, po wielogodzinnej jeździe naszymi drogami w budowie.Upał, korki, przestoje, dziury, wykopy, czyli wszystko, czego można się spodziewać polskich drogach mocno nas wyczerpało. Przed 18 stawiłyśmy się w miejscu noclegu. Tym razem zakwaterowanie miałyśmy w pensjonacie "Czarodziejski Młyn", gdzie przemiła właścicielka proponwała też wyżywienie. W czasie, gdy pałaszowałyśmy obiado-kolację nadjechał Krzyś. Dzięki temu na odprawę techniczną poszliśmy wspólnie. W bazie maratonu panował już ożywiony ruch i radosna atmosfera, którą tak bardzo lubimy.
Do Radkowa dojechałyśmy późnym popołudniem, po wielogodzinnej jeździe naszymi drogami w budowie.Upał, korki, przestoje, dziury, wykopy, czyli wszystko, czego można się spodziewać polskich drogach mocno nas wyczerpało. Przed 18 stawiłyśmy się w miejscu noclegu. Tym razem zakwaterowanie miałyśmy w pensjonacie "Czarodziejski Młyn", gdzie przemiła właścicielka proponwała też wyżywienie. W czasie, gdy pałaszowałyśmy obiado-kolację nadjechał Krzyś. Dzięki temu na odprawę techniczną poszliśmy wspólnie. W bazie maratonu panował już ożywiony ruch i radosna atmosfera, którą tak bardzo lubimy.
czwartek, 18 maja 2017
Nivea mnie rozpieszcza!
Odkąd dołączyłam do Klubu Moja Nivea, czuję się rozpieszczana przez firmę. Biorę udział we wszystkich kampaniach, a dzięki temu co chwilę zaskakiwana jestem nowymi produktami. Dopiero co pisałam o antyperspirantach (klik), a już kurier niósł mi następną przesyłkę.
wtorek, 16 maja 2017
Chuda przewodnik, czyli krótkie wizyty w Stargardzie i Szczecinie
poniedziałek, 15 maja 2017
II Maraton Szosowy dookoła Jeziora Miedwie
W momencie, gdy pojawił się kalendarz tegorocznych Supermaratonów Szosowych nie zaznaczałam w swoim prywatnym kalendarzu daty 13 maja - II Maratonu Szosowego dookoła Jeziora Miedwie. Raz, że dystansem maksymalnym było króciutkie Mega - 130 km - toż to niemal szkoda rower z piwnicy wyciągać, dwa - zeszłoroczni uczestnicy bardzo nieprzychylnie wypowiadali się o stanie asfaltów na wytyczonej w okolicach Stargardu trasie, a trzy - mama nie jechała, to samej mi się nie chce.
niedziela, 14 maja 2017
Rzepakowa wycieczka
Wszystko zaczyna się w głowie... Tę banalną prawdę próbowałam wyjaśnić Chudej kilka dni temu, gdy wmawiała mi, że nie da rady jechać szybciej. Chyba mi się udało, ale o tym, jak jej poszło na maratonie pewnie sama napisze.
Gdy Chuda z Krzysiem pokonywali kilometry maratonu w Stargardzie, ja wybrałam się na samotną wielogodziną wycieczkę.
Gdy Chuda z Krzysiem pokonywali kilometry maratonu w Stargardzie, ja wybrałam się na samotną wielogodziną wycieczkę.
czwartek, 11 maja 2017
Przedłużona majówka
Moja tegoroczna majówka nie należała do krótkich. Trwała od maratonowego weekendu, aż do pomajówkowego wtorku. W międzyczasie zahaczyłam o Wrocław i Warszawę i o tym poniżej.
Bilety na tegoroczną 3majówkę we Wrocławiu zamówione miałam już od dawna - jak tylko dowiedziałyśmy się z Marzenką, ze gra Cranberries, podjęłyśmy decyzję, że warto. Do Wrocławia przyjechałam w poniedziałek przywieziona przez Krzysia. Po obiedzie ruszyłyśmy z Marzenką w stronę Hali Stulecia, na terenie której odbywała się cała impreza. Większość odległości pokonywałyśmy w tych dniach na wrocławskich rowerach miejskich.
Tego dnia jednak, zanim dotarłyśmy na teren festiwalu przeleciałyśmy jeszcze nad rzeką dzięki Polince - wrocławskiej kolejce gondolowej, później przeszłyśmy się jeszcze obejrzeć jaz i jego stan przy podniesionym stanie wód i dopiero wówczas skierowałyśmy swoje kroki w stronę, skąd dobiegała już muzyka. Pierwszego dnia "zaliczyłyśmy" koncert grupy Lacuna Coil, którą pamiętam jeszcze z czasów swoich gotyckich fascynacji.
Bardziej jednak niż sam koncert zajmowała mnie Hala Stulecia, w której byłam po raz pierwszy - potężna konstrukcja znana mi z książek Andrzeja Ziemiańskiego dopiero teraz pozwoliła w pełni wyobrazić sobie część opisywanych sytuacji. Koniecznie muszę wrócić tam jakiegoś zwykłego dnia.
Drugim koncertem tego dnia był występ Cranberries, który stał się głównym powodem mojego przyjazdu do Wrocławia. Już raz z Marzenką byłyśmy na koncercie tej grupy - niecały rok temu w Lublinie. Tym razem, miałam wrażenie, że energia, z jaką przepiękna Dolores występuje jest zdecydowanie mniejsza, ale wieczór i tak należy zaliczyć do tych bardzo udanych.
Tego dnia jednak, zanim dotarłyśmy na teren festiwalu przeleciałyśmy jeszcze nad rzeką dzięki Polince - wrocławskiej kolejce gondolowej, później przeszłyśmy się jeszcze obejrzeć jaz i jego stan przy podniesionym stanie wód i dopiero wówczas skierowałyśmy swoje kroki w stronę, skąd dobiegała już muzyka. Pierwszego dnia "zaliczyłyśmy" koncert grupy Lacuna Coil, którą pamiętam jeszcze z czasów swoich gotyckich fascynacji.
Bardziej jednak niż sam koncert zajmowała mnie Hala Stulecia, w której byłam po raz pierwszy - potężna konstrukcja znana mi z książek Andrzeja Ziemiańskiego dopiero teraz pozwoliła w pełni wyobrazić sobie część opisywanych sytuacji. Koniecznie muszę wrócić tam jakiegoś zwykłego dnia.
Drugim koncertem tego dnia był występ Cranberries, który stał się głównym powodem mojego przyjazdu do Wrocławia. Już raz z Marzenką byłyśmy na koncercie tej grupy - niecały rok temu w Lublinie. Tym razem, miałam wrażenie, że energia, z jaką przepiękna Dolores występuje jest zdecydowanie mniejsza, ale wieczór i tak należy zaliczyć do tych bardzo udanych.
Drugiego dnia zaczęłyśmy od zwiedzenia Ogrodu Botanicznego, który rzucił się kiedyś Marzence w oczy. Moja siostra rozpływała się w szklarniach z sukulentami, a ja podziwiałam kwitnące azalie, tulipany i drzewa owocowe. Następnie ruszyłyśmy w kierunku terenu festiwalu.
Na wtorek zaplanowane miałyśmy trzy koncerty - Julię Pietruchę, Happysad i Hunter. Ten drugi, był planowany, jako ten najbardziej oczekiwany. Niestety - Happysad mocno nas rozczarował. Zespół zagrał przede wszystkim utwory z dwóch najnowszych płyt, skupiając się na promocji tej najnowszej (promowanej już miesiąc wcześniej w czasie trasy koncertowej). Miałyśmy nadzieję, że ze względu na festiwalowy charakter imprezy skupią się raczej na znanych utworach ze starszych albumów, ale te zagrano tylko trzy. :/
Dzień uratowały dwa pozostałe koncerty - Julii Pietruchy słucha się po prostu bardzo przyjemnie - przyjemnie się także na nią patrzy. Artystka wygląda, jakby doskonale bawiła się na scenie, jest urocza i niezwykle naturalna. Hunter natomiast dotychczas nie leżał w kręgu moich zainteresowań muzycznych, ale być może włączę go do playlisty do ćwiczeń. ;) W tym samym czasie Krzyś spełniał się w roli organizatora <3
Na wtorek zaplanowane miałyśmy trzy koncerty - Julię Pietruchę, Happysad i Hunter. Ten drugi, był planowany, jako ten najbardziej oczekiwany. Niestety - Happysad mocno nas rozczarował. Zespół zagrał przede wszystkim utwory z dwóch najnowszych płyt, skupiając się na promocji tej najnowszej (promowanej już miesiąc wcześniej w czasie trasy koncertowej). Miałyśmy nadzieję, że ze względu na festiwalowy charakter imprezy skupią się raczej na znanych utworach ze starszych albumów, ale te zagrano tylko trzy. :/
Dzień uratowały dwa pozostałe koncerty - Julii Pietruchy słucha się po prostu bardzo przyjemnie - przyjemnie się także na nią patrzy. Artystka wygląda, jakby doskonale bawiła się na scenie, jest urocza i niezwykle naturalna. Hunter natomiast dotychczas nie leżał w kręgu moich zainteresowań muzycznych, ale być może włączę go do playlisty do ćwiczeń. ;) W tym samym czasie Krzyś spełniał się w roli organizatora <3
Ostatniego dnia spotkałyśmy się z przyjaciółką Natalką - zaczęłyśmy od kawy i czegoś słodkiego, później wybrałyśmy się na spacer ulicami Wrocławia, zahaczając o...karuzelę z konikami w Parku Staromiejskim. Po dłuższym spacerze pożegnałyśmy się z Natalką i ruszyłyśmy na ostatnie już koncerty.
W środę Kult oraz punkowe The Toy Dolls. Na pierwszym koncercie, odbywającym się na Pergoli udało mi się złapać leżak usytuowany z drugiej strony fontanny. Jedząc frytki odpoczywałam. Doczekałam się hymnu nauczycieli i poszłam dołączyć do Marzeny i Macieja w Hali.
W środę Kult oraz punkowe The Toy Dolls. Na pierwszym koncercie, odbywającym się na Pergoli udało mi się złapać leżak usytuowany z drugiej strony fontanny. Jedząc frytki odpoczywałam. Doczekałam się hymnu nauczycieli i poszłam dołączyć do Marzeny i Macieja w Hali.
Przede mną było kilka dni odpoczynku w domu. Pojeździłyśmy z mamą na rowerach, byłyśmy z babcią na zakupach, a w poniedziałek wczesnym rankiem znów wsiadałam do pociągu - tym razem kierunek: Warszawa.
10 godzin w pociągu, 10 w stolicy i kolejnych 10 w pociągu. Męczący, ale satysfakcjonujący dzień. Załatwiłam, co miałam do załatwienia, spędziłam trochę czasu w mieście, zrobiłam selfie pod Pałacem Kultury i Nauki, a później wróciłam do domu. Majówka dobiegła końca...
10 godzin w pociągu, 10 w stolicy i kolejnych 10 w pociągu. Męczący, ale satysfakcjonujący dzień. Załatwiłam, co miałam do załatwienia, spędziłam trochę czasu w mieście, zrobiłam selfie pod Pałacem Kultury i Nauki, a później wróciłam do domu. Majówka dobiegła końca...
![]() |
Gdzie jest Nemo? Na dworcu Warszawa Centralna! :D |
niedziela, 7 maja 2017
Aktywny rowerowy weekend
O weekendzie można rzec, że był ciepły (oczywiście w porównaniu z tym, co zaserwowała nam ostatnio wiosna) A że do tego obyło się BEZ DESZCZU, więc zdecydowałyśmy się z Chudą na dłuższe rowerowe kręcenie. Sobotni wypad należałoby nazwać kompromisem między tym, jak jeździ Chuda a tym, co ważne dla mnie. W efekcie ja wybrałam trasę, ale jechałyśmy na warunkach Chudej. Jak wyszło? Całkiem nieźle.
piątek, 5 maja 2017
Kotleciki ziemniaczano-pokrzywowe- z cyklu jemy chwasty
Chłodna i wilgotna wiosna sprawiła, że pokrzywy rosną bujne i mięsiste. Aż chce się je rwać i jeść! Zrywamy młode liście albo czubki roślin przed kwitnieniem i używamy do tego gumowych rękawiczek!
czwartek, 4 maja 2017
Motylarnia w Niechorzu
środa, 3 maja 2017
Początek maja z książką

poniedziałek, 1 maja 2017
Zaczynamy sezon maratonów szosowych!- Supermaraton Gryfland w Nowogardzie
Zgodnie z planami tegoroczny sezon maratonowy zaczęłyśmy w Nowogardzie. Odpuściłyśmy otwarcie sezonu w Obornikach, gdyż uznałyśmy, że zimno i daleko, ale w Nowogardzie nie mogło nas zabraknąć! Stęskniłyśmy się za znajomymi i atmosferą kolarskiego święta. Każda z nas pojechała jednak z różnymi aspiracjami i planami. Chuda zdecydowana była od początku na 220 km, ja wręcz przeciwnie. Choć zapisałam się optymistycznie jeszcze w marcu na dystans giga, to czym bliżej było do startu, tym bardziej wiedziałam, że moje przygotowanie kondycyjne i, co równie ważne psychiczne, uniemożliwia mi realizację ambitnego planu. Postawiłam więc na przejazd treningowy i spotkanie towarzyskie.
Czy nam się udało, o tym za chwilę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)