wtorek, 28 marca 2017

Miejsca na końcu dróg

Na mapie Pomorza Zachodniego znajduje się niewielka kropka podpisana Niczonów. Wokół widać jedynie bagna i las. Miejsce zagubione w przestrzeni. Odkąd pamiętam korciło mnie, aby ów Niczonów zobaczyć, jednak nie był on nigdy "po drodze" i nie mógł być, bo według papierowej mapy tam droga się kończy... Niczonów nie mógł być zatem po drodze, musiał być celem. I stał się nim  teraz, gdy słońce zaczęło wreszcie lekko przygrzewać. Nim jednak do niego dotarłam, zwiedziłam, lub chociaż spojrzałam na wszystkie wioski leżące na zachodzie gminy Karnice. 

Wyjechałam jak zwykle w kierunku Cerkwicy i w samej miejscowości skręciłam w lewo na Modlimowo. Wieś leży pośrodku trójkąta tworzonego przez drogi 103, 105 i 110. Można tu zatem dojechać z różnych stron. Od strony Cerkwicy droga jest chyba najwygodniejsza. Ledwo minęłam zabudowania Cerkwicy ujrzałam tablicę z nazwą Gościmierz, no tej miejscowości żadna papierowa mapa nie pokazuje- trzeba dobrze przybliżyć mapy google , by ukazała się nazwa. Do osady prowadzi brukowana droga, w którą jednak nie skręciłam. Jechałam wśród pól. Pachniało świeżo wzruszoną ziemią, czuło się wiosnę.
Droga lekko pięła się w górę, wydawało mi się, że zaraz skręci w lewo, gdyż tam widać było linię pojedynczych drzew. Okazało się jednak, że stoją one nad niewielką acz głęboką rzeczułką, która leniwie meandruje wśród pól. Zastanawiałam się, czy to już Liwka lub któryś z jej dopływów, jednak mapa wskazuje, że struga owa jest raczej dopływem Świńca, który wpada do Zalewu Kamieńskiego. 
Chwilę później moim oczom ukazało się Modlimowo. Niewielka wioska z poniemiecką zabudową i jednym gospodarstwem po PGR zrobiła na mnie smutne wrażenie. Myślałam, że jest troszkę większa. Tuż za wsią przebiega linia kolejki wąskotorowej i wzdłuż jej torów, polną drogą ruszyłam w stronę Paprotna. 
W czasie swojej poprzedniej wycieczki z Paprotna chciałam pojechać do Ciećmierza, ale krzywy bruk mnie zniechęcił. Tym razem miałam odpowiedni rower na takie eskapady, więc wjechałam do Ciećmierza, gdzie w centralnym miejscu wsi stoi szachulcowy kościół z XVII w. Niegdyś w jego wyposażeniu był czternastowieczny Tryptyk z Ciećmierza (obecnie do obejrzenia w Szczecinie) 
Kolejnym miejscem, które koniecznie chciałam zobaczyć była osada Zapole. O jej istnieniu dowiedziałam się, gdy kilka lat temu w naszej szkole pojawiło się dziecko z tej miejscowości (nie należy ona do obwodu szkoły, więc decyzja rodzica była dla nas zaskoczeniem).
Aby dojechać do Zapola, należy w Paprotnie skręcić w polną drogę. Ten malowniczy dukt z dziwnie przyciętymi bukami udającymi wierzby prowadzi nas prosto do arkadyjskiego prawie miejsca. Kilka pięknie utrzymanych domków, brak asfaltowej lub brukowanej drogi, cisza ... i las dookoła. Jeśli chciało się uciec od cywilizacji, to Zapole idealnie się do tego nadaje. Zgodnie z mapą google podążając nadal leśnym duktem, dotrze się do Niedysza. Las tu jest widny, niewysoki, typowa uprawa leśna z równymi szpalerami drzew. 
Niedysz to kilka domów na rozstaju dróg, trochę ruin i gospodarstwo z unijną dotacją.
Mijam osadę, a myślami jestem już u celu wycieczki. Droga skręca mocno w prawo i wznosi się, by po chwili opaść w dolinę Liwki. Po chwili znów wznosi się na kolejne morenowe wzgórze, po prawej stronie trwają prace polowe- sadzone są ziemniaki i cebula. Mijam budynek leśnictwa Niczonów i po osiągnięciu szczytu pagórka spoglądam na schowaną w dolinie wieś. Jest większa niż się spodziewałam. Zadbane gospodarstwa robią przyjemne wrażenie. Szczęśliwe kury łażą gdzie chcą, nie niepokojone ruchem samochodów. Z ciekawością rozglądam się dookoła, jadąc krętą asfaltową drogą. Ze zdziwieniem zauważam, że nie dociera tu nieprzyjemny wiatr, który towarzyszył mi dotychczas. 
Morenowe wzgórza oraz Puszcza Niczonowska skutecznie osłaniają to sielskie miejsce. Dnem doliny płynie rzeczka Janica i to ona wyznacza bieg dróg i ułożenie domostw. Nie jest to jednak dopływ Liwki, ale Kanału Dreżewskiego (Lądkowskiego). Szykując się na wycieczkę, znalazłam w zasobach Internetu ciekawy tekst na temat wsi. Nie będę się do niego odnosić, ale myślę, że warto zajrzeć (klik) Zachęcona wspomnianym wpisem postanowiłam przyjrzeć się lasowi. Wcześniej jednak usiadłam na skraju pod drzewem i wsłuchiwałam się w odgłosy przyrody:szum drzew, ptasie trele i buczenie trzmiela, który... na moment przysiadł na moim kasku! 
Leśny dukt prowadzi do Trzebieradza, mnie jednak dojazd do kolejnej wsi nie interesował, gdyż nie należy ona  do gminy Karnice. Powoli jechałam leśnymi traktami. Niektóre miały postać żwirowych dróg dla ciężkiego sprzętu zwożącego drzewno (cześć lasu to uprawy leśne bukowe i sosnowe), inne wyglądały jak zapomniana przecinka. Wreszcie znalazłam się na drodze prowadzącej wysokim nasypem, po bokach którego rozpościerały się urokliwe bagna. Sposób budowy drogi wydawał mi się podejrzany. Była wąska , a jednak na wysokim nasypie. W domu moje wątpliwości zostały rozwiane- rzut oka na ślad po trasie kolejowej Trzebiatów -Kamień Pomorski, a potem porównanie go jeszcze do przedwojennej mapy wystarczył, by przekonać się, że jechałam nasypem kolejowym. A tam, gdzie chwilę wcześniej słuchałam ptaków, przed wojną stała stacja kolejowa. 
Z Niczonowa wyjechałam tą samą drogą, obiecując sobie jednak powrót pełną wiosną, gdy bagna zazielenią się i rozkwitną. Wtedy też odwiedzę ostatnią nieznaną mi miejscowość gminy Karnice- Janowo. Z Niedysza brukiem dotelepałam się do Karnic, przed samą miejscowością przyjrzałam się jeszcze ruinom wiaduktu - kolejnej pozostałości po wspomnianej wyżej trasie kolejowej. W pierwotnej wersji miałam w Karnicach skręcić w prawo na Mojszewo i wrócić do domu. Pojechałam jednak... prosto na Gocławice. Przez tę osadę przejeżdżałam już kilkakrotnie, ale nigdy nie wczesną wiosną. Miałam pecha, bo trafiłam na opryski pobliskich upraw. W mgłę chemikaliów wjechałam na bezdechu, wyprzedzając traktor z wielką spryskiwarką. Odetchnęłam dopiero po wyjechaniu z oparów. Chwilę później zobaczyłam Cerkwicę. Z perspektywy polnej drogi widać, że ta historyczna wieś położona jest na wzgórzu, a wieżą kościoła góruje nad okolicą. 

Z Cerkwicy, goniona myślami o obiedzie, ruszyłam do domu. W połowie drogi spotkałam... Chudą, która tylko szukała pretekstu, by zawrócić do Trzebiatowa i już wspólnie skończyłyśmy jazdę. 
Wycieczka i późniejsza rozmowa ze Ślubnym utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto prześledzić trasę kolejową Trzebiatów- Kamień, poszukać reliktów przeszłości. 
Patrząc na mapę , aż chciałoby się, aby powiaty gryficki i kamieński wzięły przykład z powiatu kołobrzeskiego i wytyczyły tym szlakiem ścieżkę rowerową. Jakże przyjemnie jechałoby się wśród pól i lasów rowerem z Trzebiatowa do Kamienia... Ech...


8 komentarzy:

  1. Wspaniałe są takie miejsca ,,na końcu świata,,.I masz rację, warto wybrać się tam w pełni lata,wtedy można nawdychać się prawdziwej natury.Tylko te chemiczne opryski...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem kiedy, ale nosi Cię i wodzi Cię jak wcześniej Ziemianina...

    OdpowiedzUsuń
  3. Baju, to są piękne miejsca! A jeżdżąc rowerem nie raz miałam już przygodę z opryskami ;)
    A. Zawsze mnie nosiło i nic się nei zmieniło.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aniu, parę już razy patrząc na mapę myślałem o północno-zachodnim kąciku Polski, o tym, że chciałbym kiedyś pojechać tam i zobaczyć miejscowości na końcu Polski.
    W Górach Kaczawskich było parę linii kolejowych, niemal każda wioska miała stację, czasami ładną i sporą, a teraz to wszystko zarasta i niszczeje. Któregoś razu zszedłem na dno wąwozu zarośniętego lasem, i dopiero gdy zwróciłem uwagę na jego regularny kształt, zobaczyłem szyny między drzewami.
    Takie porzucone przez ludzi miejsca i budowle budzą smutek.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mamy i u nas wioseczki "na skraju", czasami przecięte wpół granicą, bo kiedy wyznaczano tę nową, to z linijką i ołówkiem, nie patrząc na to, że i czyjeś życie, rodzina, ojcowizna też zostają podzielone; jest tak też, że po drugiej stronie kwitnie życie, a u nas pustka, tylko nazwa na mapie pozostała, bo po wysiedleniach tużpowojennych nie odrodziło się życie; jakoś tak mam, że miasta mnie nie przyciągają za bardzo, wolę te małe osady, wioseczki, zagubione gdzieś, może dlatego, żem wiejska dziewczyna, co kiedyś zawsze chciała uciec do miasta:-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Krzysiu, Mario, taka to uroda naszych rubieży, poharatanych, okalecznych przez historię i ludzi, którzy ją tworzą. Gdy patrzę na owo zaniedbanie, zapomnienie, budzi się we mnie smutek pomieszany ze złością i poczucie bezsilności. Dlaczego nie potrafimy zadbać, pamiętać, korzystać z tego, co niesie historia?

    OdpowiedzUsuń
  7. Sami tworzymy historię. Problem w tym że tworząc ją nie wiemy jaki będzie efekt naszych dobrych zamierzeń. Pamiętamy o tym co było ale się nie uczymy. Do znudzenia powtarzamy błędy. Co raz wybieramy tych najbardziej krzykliwych, oceniamy po pozorach.
    Efekt jest zawsze taki sam. Tzw. elity są na poziomie naszych wyborów a Ci którzy mogą być fundamentem zmian nie chcą w nich uczestniczyć - zniesmaczeni jakością życia politycznego i kulturalnego. Brak nam konsekwencji nie indywidualnie ale jako całość społeczeństwa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie uczymy się, nie potrafimy wyciagać wniosków z poprzednich porażek. To jakaś taka polska przypadłość. Narzekamy, że u nas jest źle a gdzies indziej lepiej, ale zapominamy, że zmianę trzeba zacząc od siebie. Najgorsze, że pojawia się to już w dzieciństwie. Dzieci zauważają, że jest brudno, ale nie kojarzą tego z własnym śmieceniem! Wiedzą, że jest w szkole hałas, ale nie próbują mówić ciszej, nie wrzeszczeć i nie piszczeć. Zgadzam się, że za wieloma problemami stoi brak konsekwencji i jednolitego komunikatu.

    OdpowiedzUsuń