poniedziałek, 25 stycznia 2021

Izerskie brodzenie w śniegu

 


Pustka i dziewiczy śnieg bez świeżych śladów kogokolwiek. Nawet jelenie i sarny szły tędy kilka godzin temu. Idę przez swoje pustkowie zapadając się po uda i już wiem, że coś za coś... albo pusto cicho albo przetarte ścieżki. Nagle w tej ciszy rozlega się...

Zima wróciła w góry


W sumie, wróciła to złe określenie, bo w górach nie było odwilży. Powyżej pewnej granicy śnieg nie topniał i nie stworzyła się skorupa zdolna utrzymać człowieka, ale o tym miałam się przekonać wychodząc w góry w niedzielny poranek. Planu nie było, a raczej był z gatunku „iść gdzie oczy poniosą” . Aura bezwietrzna, temperatura przyjemne -5 stopni, śnieg leży. Jak zwykle założyłam o jedną warstwę zimowej odzieży za dużo, o czym przekonałam się ledwo zaczęłam podchodzić po stoku Blizbora. Już poniżej górnego asfaltu zaczęłam się rozbierać. Przemknęło mi nawet przez myśl, że może tak jak morsy ze Śnieżki dalej pójdę tylko w sportowym biustonoszu, jednak szybko porzuciłam ten pomysł. Nadmiar ubrań upchnęłam w plecaku i razem z psami ruszyłam przed siebie. Decyzję o tym, gdzie pójdę uzależniłam od wyglądu Modrzewiowej Drogi, czyli górnego asfaltu. Nim jednak do niego doszłam zaczęłam żałować, że jednak nie wybrałam się na narty, gdyż każdy kolejny krok był brodzeniem w głębokim śniegu.

Śnieg, wszędzie śnieg


Modrzewiowa Droga wyglądała podobnie do wszystkiego wokół: była jednolitą białą płaszczyzną. Jedyne urozmaicenie stanowił świeżo przetarty ślad nart. I tu drugi raz żałowałam, że nie wzięłam biegówek.

Skoro jednak na drodze było tyle samo śniegu co w lesie, to wybrałam skrót na Pięć Dróg. Podpierając się kijkami przeszłam przez rów i krok za krokiem, podnosząc nogi niczym czapla zaczęłam się wspinać. Liczyłam, że może szlak na Sępią Górę będzie nosił ludzkie ślady, po których i ja pójdę. Póki co jednak oddałam się wędrówce. Moje myśli poszybowały gdzieś w przestworza i tylko co jakiś czas łapałam się na refleksji, że w górach zimą ma się wybór: albo ludzie na szlaku i jako tako przetarty szlak, albo zapadanie się przy każdym kroku w kilkudziesięciocentymetrową warstwę zsiadłego puchu. Łudziłam się, że ścieżkę pokrywać będzie lodoszreń, który mnie uniesie i nie będę się zapadać. A jednak tu wysoko nie było odwilży, więc szreń nie powstał. Szłam więc pod górę na tyle dziarsko, na ile pozwalały warunki, gdy nagle ciszę, którą dotąd się delektowałam przerwał odgłos... rozmowy. Ludzie? Tutaj? O tej porze? Przez moment łudziłam się, ze może następni narciarze na Modrzewiowej Drodze, okazało się jednak, że o to dwie osoby podążają po moich drobnych śladach. Pies zdenerwował się i zaczął szczekać. Zapięłam go na smyczy i aż do Pięciu Dróg namawiałam, by szedł przede mną i mnie może nieco holował.

No i gdzie ci ludzie?


Na rozdrożu czekało mnie spore rozczarowanie: było tu równie dziewiczo biało jak wszędzie wokół. Nikt jeszcze tędy nie przechodził od przynajmniej dwóch dni. Nawet zwierzęce ślady były mocno przysypane.

Westchnęłam. Pomyślałam, że chwilę odpoczną na drewnianych belkach, a potem zejdę po swoich śladach. Muszę tylko poczekać, aż ci, co deptali mi po piętach wgramolą się za mną i pójdą dalej. Nie chciałam natknąć się na nich na ścieżce i szarpać się z Gringo w jakieś zaspie. Wyjęłam koc, termos z herbatą i podziwiałam góry majaczące w przecince. Odpoczęłam, a turystów nie było. Założyłam więc, że nie dali rady podejść i zrezygnowali ze wspinaczki po moich śladach. W sumie to nawet im się nie dziwiłam. Bez rakiet śnieżnych i kijków wejście potrafiło dać w kość. Sama żałowałam, że jednak nie zainwestowałam w rakiety śnieżne (choć w sumie to nie wiem, czy ich potrzebuję na te dwie, trzy wyprawy w ciągu zimy)


Zaczęłam schodzić, krocząc po swoich śladach. Im byłam niżej, tym bardziej się dziwiłam, bo ciągle widziałam tylko swoje ślady! A przecież wyraźnie widziałam, ze ktoś za mną szedł, więc musiał zostawiać ślady, apotem jeszcze schodził, więc powinna zrobić się już w miarę wydeptana ścieżynka! Nic takiego jednak nie było. Owszem wierzę w różne paranormalne zjawiska, ale żeby duchy? Takie realistyczne? I żeby pies na nie szczekał? No nie chciało mi się wierzyć. Ale śladów nie było!

Wreszcie się na nie natknęłam! Uff... żadnych duchów! Po prostu z góry wydawało mi się, że ludzie byli już za mną, a w rzeczywistości zrezygnowali z wspinaczki znacznie niżej niż podejrzewałam.

Zaczęłam się głośno śmiać z samej siebie i swoich głupich przypuszczeń.

A z drugiej strony, na tym naszym pustkowiu, wszystko jest możliwe.

Blizbor w zimowej szacie


Miałam w panie czterogodzinną wędrówkę, a ledwo dwie godziny po wyjściu z domu byłam już na szutrówce. Trochę za wcześnie na powrót. Zamiast więc skierować się do Domku pod Orzechem, skręciłam w lewo na przecinkę prowadzącą południowym zboczem mojej Góry. Tu oczywiście także nie było ludzkich śladów, zapadałam się więc przy każdym kroku. Nawet wejście na Blizbor w tych warunkach urasta do rangi wyprawy.


 Na szczycie przytuliłam się do brzozy, mojej przyjaciółki. Posłuchałam, co ma mi do powiedzenia. Dotarło do mnie, że... od jakiegoś czasu nie mam żadnych problemów, niczego, co musiałabym przemyśleć, od czego chciałabym się zdystansować lub odciąć. Nic. Po prostu mogłam stać przytulona i nic nie mąciło mojego spotkania z brzozą.

A potem zeszłam ze wzgórza i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam ludzkie ślady. Ktoś szedł z Fersztla do Górnego Gierczyna. Widać, nie tylko ja lubię tę moją Górę.

Do domu wróciłam zmęczona i mokra. Chyba jednak muszę przemyśleć swój zimowy ekwipunek, bo pomimo dobrej jakości wygodnych butów i świetnych ciepłych skarpet miałam mokre stopy. Śnieg dostał się górą, gdyż moje robione na drutach getry nie dały rady. Czas też pomyśleć o raczkach, gdy śnieg zacznie topnieć. 


To była bardzo ciekawa wycieczka. I znów się czegoś o sobie dowiedziałam.









29 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze, że nie masz problemów i żyjesz w zgodzie ze sobą. Takie wędrówki połączone z rozmyślaniem są super.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała, zimowa wędrówka. W takich okolicznościach przyrody to sama przyjemność

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, choć nieźle się zmachałam idąc w wysokim śniegu.

      Usuń
  3. Takie samotne wędrówki tylko ze sobą są fantastyczne... a już wiosną to szczególnie 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wiosna... Można usiąść na trawie bez folii i kocyka... Ech...

      Usuń
  4. Oj coś wiem o takim brodzeniu,na początku roku przeszliśmy od Rozdoża drogą pożarową za szlabanem na Kowalówkę później przebiliśmy się na żółty szlak w koło Kamienicy 😯 wracaliśmy dobrze zmęczeni!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak 😂 a wtedy śnieg był lekki i sypki. Istotą Grzbietu Kamienickiego są właśnie takie warunki. Dlatego spotkanie z ludźmi zimą bywa tam rzadkie.

      Usuń
  5. Jest coś szczególnego w tym, że jako pierwsza mogę pozostawić ślady na świeżym śniegu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to specyficzne doznanie, którego tu w górach doświadczam całą zimę.

      Usuń
    2. Wrażenie całkowitej jedności z przyrodą, kojące doznania dla duszy. :) Rzadko mam taką okazję, zatem tym bardziej to doceniam. :)

      Usuń
  6. Survival, ech pozazdrościć Tobie, jak ja bym chętnie uciekła w taką głuszę :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę pozzazdrościć niezmąconego spokoju i radości z życia. La dulce vita!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewiczy śnieg, czyli pustki, dużo przestrzeni i cisza w której można wypocząć, wyciszyć się.

      Usuń
  8. Gdy zobaczyłam śnieg i góry - to musiałam tu zajrzeć - chociaż tak nacieszyć oczy ! Pięknie tam, choć samotne wyprawy są trochę ryzykowne, ale co tam ! Ahoj przygodo !
    Też lubię wyruszać samotnie. W tym roku, gdy przyprószyło śniegiem zamarzyłam o nartach biegowych. Nawet tu w nadmorskich nizinach przydałyby mi się, lecz jak zaczęłam poszukiwania na allegro - to już całkiem nie wiedziałam na które się zdecydować i nie kupiłam żadnych. Wciąż jednak o nich myślę. Pozdrawiam zimowo :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja swoje biegówki kupiłam na allegro jeszcze mieszkając w Trzebiatowie i biegałam po parku. Teraz to się przydaje. A samotność w górach jest przyjemna.

      Usuń
  9. Ależ wspaniałe! U nas też spadł śnieg, aczkolwiek u Ciebie jest naprawdę pięknie!

    OdpowiedzUsuń
  10. Matko ale to wszystko wygląda nieziemsko! Wysyłam minimalne oznaki zazdrości że stolicy! Pięknie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, wygląda tak, że aż dech zapiera i to codziennie!

      Usuń
  11. Bardzo się cieszę z tego, że śnieg nasypał po raz kolejny tej zimy. Od razu więcej się chce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Od razu chce się znów odśnieżać 😂 30 raz tej zimy 😂

      Usuń
  12. U mnie spadło trochę śniegu i to jest mega wydarzenie. U Ciebie widok naturalny 😊

    OdpowiedzUsuń
  13. Uwielbiam takie wędrówki w ciszy i to jeszcze a tak cudnej scenerii. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie zapraszam do nas Domek pod Orzechem czeka na takich gości.

      Usuń
  14. piekne widoki;) jestem juz po 30 ale snieg nadal mnie cieszy :) tym bardziej, że w ciągu ostatnich lat jest go serio coraz mniej. Kinga

    OdpowiedzUsuń
  15. i u nas zima! podczas kiedy wszyscy psioczą ja biorę łopatę i odśnieżam, a potem widzę na zielono ;-) piękne widoki <3

    OdpowiedzUsuń
  16. Opis Twojej chwili przy brzozie zrobił na mnie wrażenie, Aniu. Szczerze gratuluję!
    Kilka dni temu przypomniałem sobie, jak to jest iść pod głębokim, stwardniałym śniegu nieutrzymującym ciężaru. Sapałem jak lokomotywa, ale z satysfakcją pomyślałem o wielkiej ilości spalonych kalorii.
    Zasypane dukty leśne z Twoich zdjęć dają wyobrażenie o trudzie wędrówki.

    OdpowiedzUsuń