niedziela, 24 sierpnia 2014

Szlakiem bałtyckich wysp i mostów zwodzonych- kierunek Polska

Budzę się bardzo wcześnie, gdyż chcę umyć się nim obsługa kempingu zajmie się sprzątaniem toalet i wyłączy je z użytku na dwie godziny. Tu nikomu do głowy nie przychodzi, że można zaczynać dzień o 5.30! Wieczorem cisza zrobiła się wcześnie i nagle tylko dlatego, że lunęło. Teraz wszyscy śpią. Wszyscy, poza nami. My gotujemy śniadanie, pakujemy się i o 7.00, zgodnie z umową oddajemy kluczyk od toalety i odbieramy kaucję.
Ruszamy w stronę Ueckermunde, licząc, ze zjemy drugie śniadanie, zwiedzimy miasteczko, znajdziemy latarnię morską, może zwiedzimy Zoo. Zaczynamy od poszukiwania portu, przystani bądź mariny. Trudny wybór- w mieście są cztery porty! Miejski, turystyczny, rybacki i przemysłowy. Gdzieś tam musi być latarnia morska.Na mapie miasta znajdujemy interesujący nas obiekt. Gui cieszy się, bo doczytuje, że będziemy przejeżdżać przez historyczny most. Nim do niego jednak dojedziemy, przejeżdżamy przez inny- w centrum miasta, który oczywiście jest zwodzony.

Jedziemy wygodną drogą dla rowerów, mijamy nielicznych o tej porze biegaczy i rowerzystów- częśc z nich właśnie jedzie do pracy w wypoczynkowej części miasteczka. Widzimy drewniany most. Jest zwodzony- Gui wpada w ekstazę. Biega i sprawdza mechanizmy, zagląda w każdą szparę, dotyka każdej śruby i belki. Włazi nawet pod most, by zobaczyć, gdzie przebiegają łańcuchy i stalowe liny. Wygląda niesamowicie. Dłuższą chwilę spędzimy przy moście, po czym dojeżdżamy do brzegu Zalewu Szczecińskiego i... wreszcie widzimy latarnię! W końcu, na zakończenie podróży udało się znaleźć chociaż tę jedną. Pamiątkowe zdjęcie, spacer po molo. Sprawdzanie dalszej trasy i wracamy do miasteczka. Jest zimno, więc decydujemy się na śniadanie w niewielkiej piekarni. Wygrzebujemy resztki euro. Wystarcza na kawę, dwie kanapki i ... jedno czekoladowe ciastko.

Powoli jedziemy uliczkami podziwiając zabudowę i pomniki. Zoo oglądamy tylko z zewnątrz, bo jesteśmy za wcześnie.
Może i lepiej? Mamy teraz mnóstwo czasu, by spokojnie dojechać do polskiej granicy.
Mijamy jeszcze alternatywne pole namiotowe i trochę nam żal, że nie dojechałyśmy wczoraj do niego- robi o wiele lepsze wrażenie niż to, na którym nocowałyśmy. Trudno.
Przed nami granica polsko-niemiecka- witamy ją radośnie. Gui już tęskniła za możliwością porozumiewania się w sklepach i restauracjach po polsku. Kilka kilometrów dalej dojeżdża do nas zaprzyjaźniony szczeciński rowerzysta, z którym byłyśmy umówione. Teraz on prowadzi nas po polskich drogach w kierunku Szczecina.  
Cały czas rozmawiamy, dzieląc się wrażeniami z ostatnich dni. Zatrzymujemy się jeszcze w kultowej rowerowej restauracji w Bartoszewie, gdzie zamawiamy obiad. 
Gdy opadają emocje, czujemy, jak bardzo jesteśmy zmęczone, obie marzymy tylko o tym, by znaleźć się na dworcu i wsiąść do pociągu. Nie jesteśmy już dobrymi kompanami do zwiedzania miasta. Nasz przewodnik trochę rozczarowany, konwojuje nas na dworzec i dopilnowuje, byśmy bezpiecznie wsiadły do pociągu.
Nasza wyprawa dobiega końca... Może nie do końca wyszło tak, jak planowałyśmy. Zamiast kolekcji latarni morskich, mamy kolekcję zwodzonych mostów. Pogoda znów nam dopisała. Nie zmokłyśmy, nie pokonał nas wiatr. Nasze rowery dobrze przygotowane przez kolegę świetnie się spisały na trasie, a my przekonałyśmy się kolejny raz, że uwielbiamy swoje towarzystwo i na wyprawie świetnie się zgrywamy.


I choć wracamy do codzienności, to jeszcze przez wiele dni będziemy w snach przemierzać szutrowe ścieżki, podziwiać zachody słońca na plaży, gubić się na bagnach... 
Za rok chcemy wrócić na Rugię, ale najpierw odwiedzić Bornholm... Znów będzie Bałtyk i bałtyckie wyspy.
A jeśli dotarliście z nami do tego miejsca, to niespodzianka: pierwszy z filmów nakręconych na trasie. Kamerkę montowałyśmy albo na kierownicy Gui, albo na moim kasku. Filmik złożył mój syn. Podkład muzyczny też jest częściowo jego produkcji. 
O następnych częściach będziemy Was informować :)



4 komentarze:

  1. Fajny film, a ujęcia z kasku o tyle ciekawe, że podążają za Twoim wzrokiem. Ale czad! :)
    Nie wiem, czy dla Was też, ale dla mnie te niemieckie miasteczka nadmorskie są diametralnie różne od naszych. Wyjątek chyba stanowi Ahlbeck, który jest świnoujskim bliźniakiem. Albo inaczej: mam wrażenie, że klimatycznie Świnoujście jest bardziej niemieckie niż polskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam podobne refleksje- Świnoujście bardziej przypomina niemieckie kurorty niż polskie nadmorskie ośrodki. Jedyne co różni Świnoujście to chińska tandeta, której w Niemczech nie zauważyłam.

      Usuń
  2. No i bloga na tej samej platformie prowadzimy :) Co do Bornholmu - odwiedziłem rowerowo. Polecam gorąco. Niebawem tu: https://sites.google.com/site/andrzejakowacz/rowerowo/Bornholm będzie opis, na razie jedynie zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze lubimy czytać ;) a na Bornholmie byłyśmy rowerami rok temu, zakochałyśmy się od pierwszego wejrzenia- trzeba się wgłębić w nasze wpisy :)

      Usuń