piątek, 11 sierpnia 2017

Zwiedzając... Trzebiatów

Poznałam ich z daleka. Stali pod drzewem. On wysoki, ona drobna, niewiele wyższa ode mnie. Nagle poczułam się, jakbym przed chwilą wyszła z klasy, umówiona z Beatą i Markiem i na spacer po mieście, jakby nie było tych 30 lat po maturze. To nie tak, że nie widzieliśmy się w ciągu tych 30 lat. Spotykaliśmy się przy różnych okazjach, może 4-5 razy.

Tym razem okazją do spotkania był ich urlop nad morzem i chęć zwiedzenia Trzebiatowa. W takich momentach doceniam swoje miasto- to nie pierwsze spotkanie po latach, które możliwe jest właśnie dlatego, że znajomi, koledzy odwiedzają nadmorskie kurorty.
Przed spotkaniem zastanawiałam się, jak pokazać miasto, na co zwrócić uwagę znajomych, wiedząc, że podróżują z psem.
Nasz spacer rozpoczęliśmy od ul. II Pułku Ułanów, gdyż postanowiłam pokazać miasto tak, jak ja lubię je najbardziej - zadzierając głowę do góry i podziwiając dziesiątki wież i wieżyczek ( kiedyś na blogu pokazałam już tak miasto klik)
Przeszliśmy obok kaplicy św. Gertrudy, jednoczesnie rozpoczynając rozmowę o wielokuturowości miasta i akcji "Wisła". Dalej był kościół św. Jana, który stał się pretekstem do dywagacji na temat pogmatwanej historii Pomorza Zachodniego. Kolejnym etapem spaceru były mury i nasza Baszta Kaszana, gdzie opowiedzieliśmy z Ślubnym legendę o gryficzanach, ja pochwaliłam naszych wolontariuszy i omówiłam naszą działalnośc jako stowarzyszenie "Chąśba". Tu także był aczas na legende o słonicy Hansken, bo przeciez znaleźliśmy się na "Szlaku Słonia" . Tymże szlakiem, idąc wzdłuż murów dotarliśmy do sgrafitto. Obejrzeliśmy rynek z ratuszem, by po chwili wrócić do murów obronnych, które naszych gości zafascynowały. Tym razem zeszliśmy jednak na ulicę Zieloną, która jest przecież niezwykle urokliwa, a ja ciągle marzę, by stała się spacerowym bulwarem.
Ponieważ dla mnie Trzebiatów to przede wszystkim wieże i mosty, nie mogło na naszej trasie tych ostatnich zabraknąć. Ulicą Dworcową doszliśmy do Mostu z Delfinami i dalej ścieżką wzdłuż Regi do kolejnych dwóch mostów i elektrowni wodnej. Tym razem nasza rozmowa zeszła na... bezpieczeństwo energetyczne kraju, zwłaszcza, że dla nas Ślązaków to bardzo ważny temat.
Przed Pałacem spędziliśmy dłuższą chwilę, bo po pierwsze przyjemnie spaceruje się po zadbanym terenie, a po drugie rozmawialiśmy o działalności TOK  i imprezach które się tu odbywają. Był też czas na pamiątkowe zdjęcia ze słoniem.
Ogromna bryła Kościoła Mariackiego zbudziła zachwyt u naszych gości. Bo choć gotyk ceglany nie jest im obcy- w Wodzisławiu także są zabytki z tego okresu, to nasz kościół wyróznia się położeniem i wielkością. Mieliśmy szczęśćie, bo po mszy wieczornej kościół był jeszcze otwarty i mogliśmy na chwilę wejść do środka. Marek był pod wrażeniem wyposażenia świątyni, zachwyciła go wielość zachowanych wewnątrz zabytkowych obiektów.
Aby pokazać kolejną część obwarowań miejskich, zeszliśmy nad Regę na Most Rzymski. Tu najbardziej zadowolony był... pies, zaciągnął Marka na sam brzeg, by sprawdzić smak wody ;) Rozmawiając o nieistniejacej synagodze, dotarliśmy z powrotem do Rynku, by przed ratuszem strzelić sobie wspólna fotkę i obejrzeć zabytkowe kamieniczki. Powrót zaplanowałam murami w dół, obok starej przychodni i Królewskim Gajem, dzięki temu obejrzeliśmy współczesną zabudowę miasta, dzielnicę domków jednorodzinnych i park z pomnikiem św. Jerzego. Mieliśmy też czas na prywatne pogaduszki- Marek Ze Ślubnym, a ja z Beatą.
Ostatnim obiektem, jaki chcieliśmy pokazać były koszary. Oboje ze Ślubnym mamy do nich sentyment, choć z róznych powodów- on pracował przecież w jednostce przez 25 lat, ja o zabytkowych budynkach koszarowych pisałam pracę dyplomową. Podziwiając niezwykłe zabudowania: neobarokową wieżę bramną, budynek dawnego internatu wojskowego, czy bloki koszarowe spędziliśmy kolejne minuty.
Choć Trzebiatów wydaje się niewielki, ma do zaoferowania turystom wiele ciekawych miejsc. My tylko spacerowaliśmy, nie wchodząc do wnętrz ze względu na późna porę oraz obecnośc czwronoga, spędziliśmy na zwiedzaniu 2 i pół godziny. I choć bardzo starałam się pokazać trzebiatowskie smaczki, to na niektóre miejsca po prostu zabrakło nam czasu.
Pożegnaliśmy się na naszym osiedlu z zapewnieniem, że na pewno jeszcze się spotkamy. Tym razem może w Izerach.
P.S. Zdjęć jest niewiele, bo po prostu nie mieliśmy na nie czasu :)



2 komentarze:

  1. Lubię małe miasteczka, zwłaszcza ich stare centra. Może uda mi się kiedyś poznać Trzebiatów?…
    Aniu, dzisiaj odprowadziłem moje pani do autobusu. Zostałem sam. Kończą się wakacje nad morzem, za pięć dni wyjeżdżamy z Ustronia :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. Krzysiu, nie zapominaj, że koniec pobytu w Ustroniu to bliższy czas wyjazdów w Kaczawy!

    OdpowiedzUsuń