niedziela, 5 sierpnia 2018

Wędrówka w starym stylu- Kamienica

Przed nami majestatyczna Kamienica
Kamienica- najwyższy szczyt mojej części Gór Izerskich (973m.n.p.m) rozpalała moją wyobraźnię już od dłuższego czasu. Wiosną niewiele brakowało, bym dotarła na sam szczyt, wówczas jednak miałam ze sobą rower i noszenie go po skałach byłoby absurdem. Ale to wówczas, gdy poczułam zapach nagrzanych słońcem kamieni, przypomniałam sobie dawne wędrówki z plecakiem samotnie lub z ojcem. Te dziesiątki kilometrów pokonywanych równym miarowym tempem w czasie jednodniowych wycieczek lub wielodniowych wypraw. Tak.






Którędy na Kamienicę?




Nagle zatęskniłam za całodziennym chodzeniem, zatraceniem się w górach, w pejzażu... Długo rozważałam, czy część trasy pokonać rowerem, a dopiero "atak szczytowy" przeprowadzić pieszo, zostawiwszy jednoślad u stóp góry, czy też zdecydować się na całkiem pieszą wycieczkę. W końcu ta druga opcja zwyciężyła.
Cuda Tytoniowej Ścieżki
Niedziela obudziła rześka, z licznymi chmurami, co utwierdziła mnie w decyzji, że to właśnie jest ten dzień, gdy wejdę na Kamienicę. Nakarmiłam zwierzaki, wypiłam poranną kawę i zjadłam porządne śniadanie. Przygotowałam kanapki na drogę (w ilości wystarczającej dla mnie i dla Gringo, który przecież nie puściłby mnie samej!), zalałam izotonic w bidonie, napełniłam wodą butelkę dla Gringo (wyobraźcie sobie, że mój pies potrafi pić z butelki!). Spakowałam kurtkę deszczówkę (bo może jednak spadnie deszcz?), aparat fotograficzny i telefon. Jeszcze tylko kostki dextro i byłam gotowa do drogi.
Gringo pilnował mnie już od dłuższej chwili, a gdy zaczęłam wiązać sznurówki w lekkich traperkach, zaczął szaleć. Zapięłam mu szelki, a smycz zaczepiłam o pas biodrowy plecaka. W ten sposób miałam nad nim kontrolę, a ręce pozostawały swobodne.
Kto wie, z jakiego auta pochodzą te części?
Ruszyliśmy stromo pod górę aż do drogi trawersującej Blizbor i dochodzącej do szutru prowadzącego na górny asfalt. Tu, ku mojemu ogromnemu zdumieniu zobaczyłam pierwszych turystów- trzyosobową rodzinę z kilkuletnim chłopcem. Szli na Sępią Górę i do Świeradowa Zdroju. Od razu przypomniałam sobie wycieczki ze swoimi dziećmi, gdy pokonywaliśmy tę samą drogę. Nie dalej jak wczoraj znalazłam zdjęcie Chudej siedzącej na schodach świeradowskiej poczty. Pożegnaliśmy się na asfalcie, bo ja wybrałam najkrótszą i najdzikszą drogę ku Tytoniowej Ścieżce- prosto pod górę po trawie i mchach. Drodze idealnej dla psich łap. Zimą wydaje się ona długa. Teraz nim się obejrzałam stałam na "Pięciu Drogach". Faktem jest, że była to także zasługa Gringo, który dosłownie holował mnie pod górę. Trener- kat, żadnej litości ;)

Tytoniowa Ścieżka

Na rozdrożu zatrzymaliśmy się na łyczek wody i "słit focię". Trzeba przyznać, że wyszła naprawdę "słit".
Tytoniowa Ścieżka okazała się jeszcze bardziej sucha niż poprzednio, a brak widoków zrekompensowało mi dociekanie, jakiż to amator wertepów postanowił sprawdzić, czy jest przejezdna. No i przekonał się boleśnie, że ... nie jest. Najpierw znalazłam fragment rury wydechowej, co wprawiło mnie w osłupienie. Po chwili dojrzałam cały pas zdartej darni pośrodku drogi i kolejne części podwozia, drugi fragment rury z katalizatorem. Samochód przez kilka kilometrów darł podwoziem o kamienie, gałęzie i glebę, gubiąc po kawałku wyposażenie. Jak stwierdził potem Ślubny, oglądający zdjęcia: gość stracił wszystko od silnika do końca. Mam nadzieję, że człowiek któremu takie pomysły przychodzą do grzechotki (bo przecież nie do głowy!), nigdy więcej nie wjedzie autem w góry!
Niecałe dwie godziny od wyjścia z domu moim oczom ukazał się cel- majestatyczna, samotna w swej wysokości Kamienica. Byliśmy na Czterech Drogach. 

Ścieżka na Kamienicę- jak ją znaleźć?

Poprawiłam plecak, spojrzałam przed siebie i ruszyłam prosto pod górę, upatrzoną wcześniej przecinką. Miałam nadzieję, że zaprowadzi mnie na szczyt. O... naiwna! Przecinka skończyła się nagle w gęstych jagodziskach i to nimi przedzieraliśmy się ku szczytowi. Potem było jeszcze piarżysko z wielkimi głazami i nagle byliśmy o krok od szczytu!
To co zobaczyłam przeszło moje oczekiwania. Prawie płaskie pustkowie z jagodami, skałami i nielicznymi karłowatymi świerkami otwierało widok na północ i na południe. Od wschodu widoczność ograniczał wysoki las świerkowy, od zachodu schnący w oczach młodnik. Z oniemienia wyrwało mnie szarpnięcie- Gringo znudził się staniem, chciał znaleźć sobie odrobinę cienia i odpocząć po trudach wspinaczki.
Całe Pogórze u stóp!
Odpięłam mu smycz i pozwoliłam położyć się na trawie pod świerkiem. Wyjęłam wodę, napoiłam zwierzaka, a potem podzieliłam się swoimi kanapkami (następnym razem muszę pamiętać, by zabierać trochę psich przysmaków, bo przecież zasłużył na nagrodę!).
Dopiero wtedy wyjęłam aparat i zaczęłam pstrykać zdjęcia. Niestety nie oddają one całego piękna, rozległej panoramy. Do tego symbol baterii zaczął złośliwie migać na czerwono. Koniec zdjęć! Na szczęście mam jeszcze telefon!

Co widać z Kamienicy? 

Dużo. Baaardzo dużo. Na pierwszym planie mamy Dłużec i dziwnie niską z tej perspektywy Tłoczynę. Po prawej pojawia się Kowalówka. Dalej aż po horyzont Pogórze Izerskie, a po prawej całe pasmo Gór Kaczawskich! Coś niesamowitego!
Widok na południe jest znacznie uboższy. Prawdę powiedziawszy nie jestem pewna szczytu majaczącego miedzy drzewami. Prawdopodobnie to Wysoka Kopa i Sine Skałki.
Czas schodzenia
W czasie spaceru po szczycie naszła mnie refleksja dotycząca dawnych gospodarzy tych terenów. Zastanawiałam się, czy przed wojną prowadził tędy szlak turystyczny? Czy gdybym obeszła dokładnie zbocze z wszystkich stron natrafiłabym na ślady dawnej ścieżki (jak to było z Tłoczyną)? Znając niemieckie zamiłowanie do takich miejsc należy przypuszczać, że była taka ścieżka, a na szczycie stała ławeczka, z której można było podziwiać najrozleglejszą panoramę w tej części gór.
Zwiedzając równię szczytową, dostrzegłam niechlubne świadectwo ludzkiej bytności w postaci śladów ogniska, butelki po wodzie jurajskiej, kilka petów i gumowa rękawiczkę (widać ktoś zbierał tu jagody). Zauważyłam też dużo wygodniejszą drogę w dół niż bezdroże, którym tu wlazłam.
Po kilkunastu minutach odpoczynku zaczęliśmy schodzić. Droga okazała się całkiem wygodna i dopiero na jej końcu zrozumiałam, dlaczego jej nie widziałam z asfaltu. Otóż kończy się ona niewielką polanką, a że nikt nią nie chodzi, nie mogłam podejrzewać, że za zakrętem będzie taki wygony dukt!
Znów byliśmy na Czterech Drogach. Początkowo planowałam zejść do doliny Płoki i ochłodzić stopy w potoku, jednak drogę tę wybrała niewielka grupa turystów, a nie chciałam niepotrzebnie niepokoić psa, który zdecydowanie woli grono najbliższych. Zeszliśmy zatem stromo w dół, po drodze spotykając kilku kolarzy.
Ku mojemu zaskoczeniu w domu byliśmy kilka minut po 14.00. Nie spodziewałam się takiego tempa. Cóż, chodzenie z psem na smyczy ma tę zaletę, że idzie się szybko, nie zbacza z obranego kursu, a pod górkę jest się wręcz wciąganym.
Siedząc już pod orzechem i jedząc obiad dostrzegłam znaną mi już rodzinkę, co oznacza, że moi poranni towarzysze są gośćmi Leśnego Kurortu.

Spragionych zdjęć zapraszam do galerii (klik)



30 komentarzy:

  1. Aż chciałoby się powiedzieć: opis trasy jak za dawnych lat :) Warto było czekać. Kolejne miejsce do zainspirowania się...ale też kolejne, które za niedługo może zarosnąć. Szybko Wam poszła trasa. Widać, że z psem stanowicie zgrany duet.Również coraz częściej myślę, jak to wyglądało "za Niemca" - czy były trasy wycieczkowe, ławeczki, itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Pawle. Myślę, że ten punkt widokowy trochę przetrwa, bo piarżysko uniemożliwia wzrost drzew. Jeśli człowiek nie wpadnie na pomysł, by go zalesić (a poprzednia próba wygląda na nieudaną, bo młodnik usycha), to jeszcze długo będziemy się cieszyć widokiem. Gringo jest świetnym towarzyszem. A Niemcom trzeba przyznać, że dbali o swoje. My możemy tylko wzdychać i kajać się, że jako naród jesteśmy barbarzyńcami.

      Usuń
  2. Kolejny raz podziwiam Twoją determinację samotnego wędrowania po "dziewiczych" ścieżkach. No nie błąd - przecież był Gringo, a to niesamowity opiekun. Ja sobie spokojnie przeszłam palcem po mapie. Brawo Aniu, lubię te Twoje wyprawy. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleksandro, samotne wędrowanie mam we krwi, tak chodził mój ojciec. A Gringo to wyjątkowy opiekun. Codziennie od nowa zachwycam się jego przywiązaniem i gratuluję sobie wyboru psa. Cieszę się, że choć palcem po mapie wędrowałaś ze mną.

      Usuń
  3. Takie wycieczki lubię najbardziej. Kocham góry!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam wędrować po szlakach .Mnie się marzy Główny Szlak Sudecki.Piękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głowny Szlak Sudecki przeszłam kawałkami, podobnie jak Głowny Szlak Beskidzki (ten mam prawie cały zrobiony w dzieciństwie i młodości)

      Usuń
  5. Cudnie czytało się Twoją relację. Wędrowałabym tam:D
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ja dawno nie byłam w górach, rozmarzyłam się tylko :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne widoki nie pamiętam juz kiedy byłam w górach

    OdpowiedzUsuń
  8. Poszłabym za Tobą, Aniu ... Sudety mają specyficzny klimat, te mchy, kamienie, skały przeogromne; bardzo mi się tam podoba; z psem człowiek jest pewniejszy, a i słowo jest do kogo powiedzieć w czasie wędrówki:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domyślam się, że poszłabyś :) Izery mają swój klimat. Niby niewysokie, a strome, z równinami szczytowymi. MOżna podejśc krutko a ostro lub długo i łagodnie. Rowerem i pieszo. A Gringo to niesamowity kompan!

      Usuń
  9. Widoki naprawdę warte pozazdroszczenia.

    OdpowiedzUsuń
  10. Co za wspaniałe miejsce, aż sama zatęskniłam za górskimi wycieczkami. Z pieskiem pewnie dopiero przyjemnie się wędruje. No ja kota mojego w góry nie zaciągnę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie wyobraziłam sobie moje koty na trasie. Mogłoby być ciekawie.

      Usuń
  11. Aniu, pozazdrościłem Ci tej wycieczki! Już obiecałem sobie wejść na ten szczyt idąc via Blizbor i Dłużec. Może uda mi się nie zabłądzić w przepastnych lasach izerskich…
    Super jest zdjęcie z Anią całującą Gringo.
    Chciałbym zobaczyć, jak on pije z butelki. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Krzysiu, piszăc myślałam o Tobie i Twojej tęsknocie. Chciałam, by czytelnik czytajăc, szedł ze mną. I chyba mi się udało. Myślę, że trafisz zimą na szczyt ( ponoć wygodna ścieżka jest też od zachodniej strony)
      Zdjęcie, choć wyszło ciemne, bo robione jako selfie pod słońce bardzo mi się podoba, bo Gringo w odpowiednim momencie zaczą mnie lizać po twarzy. Momemtu picia z butelki nie da się sfotografować, bo rąk mam za mało ;)

      Usuń
  12. Idealny z Ciebie przewodnik podróżniczy

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale zielono! Od razu humor się poprawia od tych zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
  14. Śliczne zdjęcia. Aż chce się spakować walizki i powędrować

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za rok będziemy już przyjmować gości. Noc tylko wtedy przyjechać!

      Usuń
  15. Świetne widoki, no i wycieczka wspaniala. Moj pies chyba nie dalby rady na taka trase

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pies musi lubić dalekie wędrówki. Mój to uwielbia!

      Usuń