środa, 10 lipca 2019

Towarzyski początek miesiąca

Zastanawiałam się, jak podsumować pierwsze dni lipca, gdy nagle okazywało się, że dzieje się dużo, ale jakoś tak nie składało się to na kilka notatek blogowych albo i złożyłoby się, tylko w całym towarzyskim zabieganiu nie robiłam zdjęć, bo emocje i potrzeba rozmowy była większa niż odruch sięgnięcia po telefon czy aparat. Ale, że chcę o tych kilku spotkaniach napisać, to i napiszę, wplatając w narrację także dwie imprezy minionego weekendu.

Oczy otwarte (fot. Pepe,  Niechorze 2012)

Dawno niewidziani przyjaciele

Zacznę jednak od poprzedniej niedzieli, gdy po pobycie na festiwalu Art&Glass w Jeleniej Górze zawitał do Domku pod Orzechem dawno niewidziany gość. Człowiek, który przez kilka lat współtworzył historię supermaratonów rowerowych a nam po prostu się z nimi kojarzył, z resztą, co tu dużo kryć: najpiękniejsze kolarskie i nie tylko portrety jakie mamy z Gui są właśnie jego autorstwa!
I choć maratony bez niego trwały, to jednak co jakiś czas wspominaliśmy, że go brak. Moi kolarscy towarzysze pewnie już się domyślają, że gościłam Pepe i jego małżonkę Irminę.
Oczy zamknięte (fot. Pepe, Niechorze 2012)
Na owo spotkanie umawialiśmy się już od dłuższego czasu, teraz, gdy moi goście byli w Jeleniej Górze nadarzyła się okazja. Obecnie Pepe zajmuje się tworzeniem szklanych przedmiotów. Bo, jak mówi szkło fascynowało go od dawna, a teraz po prostu zaczął tworzyć rzeczy, które zawsze chciał robić. Spod jego ręki wychodzą zatem kolorowe talerzyki, miski, świeczniki. Wszystko nieprawdopodobnie barwne i przyprawione sercem, bo tworzone z pasją. Jeśli jesteście ciekawi, tych szklanych arcydziełem, to koniecznie trzeba zajrzeć na facebookowy profil "Kruche Kolory", gdzie Pepe łączy trzy swoje pasje: szkło, fotografię i gawędziarstwo, bo i gawędzić lubi.
Siedzieliśmy więc pod orzechem, pijąc kawę mrożoną i rozmawiając o zainteresowaniach wszelkich. O hutnictwie szkła, podróżowaniu, miejscu na ziemi, kozach, szczęściu i akceptacji. Czas mijał nieubłaganie i nim się obejrzeliśmy spotkanie musiało się skończyć.
Obiecaliśmy sobie jednak, że tym razem pozostaniemy w kontakcie i nie będziemy na kolejne spotkanie czekać kolejnych lat.

Tydzień jak z bicza strzelił

Tydzień upłynął nam na praniu po wizytach rodzinnych, sprzątaniu, zbieraniu ziół i remontowaniu pokoju na strychu. Pokoik ów powinien do końca miesiąca nadawać się już do zamieszkania. Na weekend mieliśmy zaplanowane dwie imprezy plenerowe, ale nim w sobotnie popołudnie zeszliśmy do wsi na festyn, gościliśmy kolejnego człowieka związanego ściśle z supermaratonami.

Krzyś z supermaratonów

W piątek zadzwonił Krzyś. Ten sam, z którym przejechałam niejeden maraton i dzięki któremu nigdy nie czułam się samotna w czasie wielogodzinnego kręcenia. Krzyś przygotowuje się do dużej pętli Pięknego Zachodu i w ramach treningu robił nocny przejazd przez Karkonosze. Wymyślił, ze skoro w sobotni poranek będzie w Świeradowie, to po prostu niemożliwe, by mnie nie odwiedził. I tak poranną kawę i śniadanie serwowaliśmy mu pod orzechem.
A wiecie jak nas przywitał?
- a więc to jest ten słynny orzech .
Fajnie prawda?
Tym razem rozmawialiśmy przede wszystkim o kolarstwie, bo też właśnie tym Krzyś żyje, poświęcając ultramaratonom każdą wolną chwilę. Niewtajemniczonym napiszę, że w owym byciu ultramaratończykiem nie byłoby niczego szczególnego (wszak znam wielu ludzi, dla których przejechanie 1000 km na raz jest prawie bułką z masłem), gdyby nie fakt, że człowiek ten jest niepełnosprawny- jeździ z protezą ręki. Według mnie jest wspaniałym przykładem na to, że chcieć to móc, a ograniczeniem jest tylko nasza własna wyobraźnia i nasza głowa.
Siedziało się i gadało cudownie, ale przed Krzysiem było jeszcze trochę kilometrów , a i musiał zdążyć na nockę do pracy. On pojechał, a my przygotowaliśmy się do wiejskiego festynu.

Wiejski festyn w Gierczynie

Przyznam, że bardzo byłam ciekawa tej wiejskiej zabawy, bo choć przyjeżdżam do Gierczyna od tylu lat, to w festynie nie miałam okazji uczestniczyć.
Punktualnie o 16.00 znaleźliśmy się w gierczyńskim parku sportu i rekreacji. Zostaliśmy przywitani przez sołtysa i znaleźliśmy sobie pustą ławę. Po chwili dosiadła się do nas właścicielka Gierczynówki, z którą miałam okazję kiedyś zamienić kilka słów. Było to niezwykle pozytywne spotkanie, bo okazało się, ze nie tylko zapamiętała mnie z tamtego spotkania, ale też podczytuje mój kobiecy blog Myślę, że ta znajomość ma szansę na rozwój podobnie jak kilka innych zawartych w czasie zabawy, bo wygląda na to, że działając wspólnie dla dobra społeczności możemy zdziałać coś dobrego.
Oprócz kilku ciekawych rozmów i znajomości, wzięliśmy także udział w zawodach w rzucaniu kaloszem na odległość, a Ślubny zasilił fersztlową drużynę w piłce plażowej. Tortu nie wygrał, ale zabawa przyniosła mu sporo satysfakcji.

Sudecki Festiwal Minerałów

Niedziela upłynęła nam pod znakiem Sudeckiego Festiwalu Minerałów w Lubaniu. W ubiegłym roku bardzo nam się podobało, więc postanowiliśmy znów pojechać. Choć tak naprawdę, tym razem nie minerały były w centrum zainteresowania a... jedzenie i picie. Doczytałam, że przewidziano strefę food trucków, a browar Spirifer będzie serwował swoje pyszne piwa.
Jakoż po zaparkowaniu na obrzeżach miasta szybko dotarliśmy do rynku i znaleźliśmy browarników, o których niedługo będę mogła powiedzieć, że jesteśmy zaprzyjaźnieni ;) Ślubny zamówił zimnie piwo "Lawa" warzone specjalnie na festiwal, a ja poprosiłam o skompletowanie całego kartonika wszystkich dostępnych piw, razem z niezwykle ciemnym i mocnym.
Potem, korzystając z mapki, znaleźliśmy uliczkę z food truckami. Ślubny wybrał sobie meksykańską tortillę, a ja węgierski langosz. Opchani jak bąki ruszyliśmy między kramy, choć Ślubny snuł się noga za nogą, gdy ja jak zwykle gawędziłam z wystawcami.
Następnym razem albo zostawię Ślubnego przy jakimś stoliku, niech delektuje się piwem, a buszować będę sama, bo jego smętna mina zabrała mi połowę przyjemności. Mimo widocznego zniechęcenia dzielnie mi towarzyszył. Wspólnie kupiliśmy poniemiecki młynek do kawy, który właśnie przeszedł delikatną renowację, a ja zdążyłam jeszcze złapać pół agatu z wyrobiska w Nowym Kościele. Chętnie popatrzyłabym jeszcze na to i owo, ale ulitowałam się nad Ślubnym i wróciliśmy pod orzech, gdzie mogliśmy spokojnie oboje smakować piwo z browaru Spirifer.




25 komentarzy:

  1. Fajnie u Was minął początek lipca, takie festyny i festiwale to super sprawa! Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem. Latem zazwyczaj gościmy wielu znajomych, A festiwali i featynów na Dolnym Śląsku jest tyle, że nie wiadomo co wybrać!

      Usuń
  2. Widzę, że sporo zdążyło się już zadziać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z takiego młynka korzystałyśmy przez wiele lat, po odejściu Rodziców i wiele rzeczy znikło. Super takie spotkania z ludźmi z pasją. Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mogę odżałować młynka mojej babci. Ceramicznego, wiszącego.

      Usuń
  4. Napisałbym, że "nawet w takim Gierczynie" tyle ciekawego może się zadziać, ale teraz wiem, że to żadna nowość. To wszystko jest pod nosem, tylko trzeba chcieć ruszyć tyłek i poznawać ludzi. Miło widzieć, że nawet z perspektywy takiego odludzia, macie tyle rozrywek dookoła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że byłam miło zaskoczona tą imprezą.

      Usuń
  5. Całkiem przyjemny tydzień. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. U nas na pewno tak przyjemnie się tydzień nie zaczął :D Miło było poczytać o waszych przygodach

    OdpowiedzUsuń
  7. Zazdroszczę festiwalu minerałów, uwielbiam takie wydarzenia i zawsze coś sobie przywożę :P

    OdpowiedzUsuń
  8. O widzisz to i Wy na festyn pojechaliście. Uwielbiam festyny i regionalne smakołyki i produkty. Jak widać czy Polska czy Włochy podobnie to wygląda.
    A takich odwiedzin znajomych, z "posiadówkami" , wspólnym gawędzeniem o planach i wspomnieniach aż zazdroszczę. Jak tylko przyjeżdżam do kraju, to uwielbiam spotkania z rodziną i znajomymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też lubimy takie biesiadowanie. Rodzinne i koleżeńskie.

      Usuń
  9. Widać, że sporo się u Was dzieje. Super.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na nudę nie da się narzekać.

      Usuń
    2. Rzucanie kaloszem to dopiero musiały być emocje. Jaki miał rozmiar?

      Usuń
    3. Męski chyba 45, dzieci i kobiety rzecały takim małym, chyba 32.

      Usuń
  10. Niesamowicie przyjemnie czyta się o Twoich lipcowych zajęciach. :) Fajnie, że potrafisz doceniać takie małe chwile, bo są ważne. Pozdrawiam Cię serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Docenianie drobnych rzeczy jest jedną z ważniejszych cech, które posiadam.

      Usuń
  11. Oj, jak mnie się podobają agaty.
    Oj, jak dobrze rozumiem Ślubnego.
    A że jak zwykle czytając Twoje teksty zrobiłem się głodny, sięgnę po jogurt w miodem, mój wynalazek.
    Aniu, nie po raz pierwszy będąc tutaj pomyślałem, że wiele tracę nie bywając na tego rodzaju imprezach. Są one zasadniczo odmienne od tych, na które jeździ lunapark, mimo podobieństwa w szeregach stoisk.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, część lunaparkowo-rozrywkowa wszędzie wygląda podobnie, jednak różnice polegają na głównej idei. Nie każde miasto potrafi znaleźć i wypromować to, co ma najlepszego. Lubań i Lwówek postawiły na kamienie, Mirsk na folklor, Bolesławiec na ceramikę. Pamiętam, że kiedyś obstawialiście gdzieś święto wikliny.

      Usuń
    2. W Nowym Tomyślu. Nie bywamy tam ostatnio. Widziałem ładne rzeczy na tym festynie, patrzyłem na wyrabianie plecionek, a te były kształtów i funkcji najróżniejszych. Trochę mi szkoda, ale cóż...
      A kamienie pooglądałbym i coś wybrał.

      Usuń