wtorek, 16 listopada 2021

W ciemnej dolinie

 


Dolina jawiła mi się ciemną i tajemniczą. Pierwszy raz zobaczyłam ją w mgliste popołudnie 1 listopada. Nie miałam wówczas możliwości zejść ku wartkiemu potokowi, ale wiedziałam już, że na pewno tu wrócę. Pieszo. Bez roweru.

Ku ciemnej dolinie


Ilekroć wędrowałam w okolicach Zamkowej Góry, z zainteresowaniem spoglądałam na zachodnie zbocza, zastanawiając się, co kryje się w głębokiej dolinie. Dotychczas jednak nigdy dolina ta nie stała się celem moje wycieczki. Do teraz. W sobotnie przedpołudnie to tę dolinę wybrałam sobie za cel. Z domu wyszłam na tyle wcześnie, by nie być ograniczoną czasem. Szybko pokonałam zbocza Blizbora, który tym razem nie był celem, a właśnie drogą. Przekroczyłam jeden z cieków Czarnotki  i zaczęłam się piąć ku Modrzewiowej Drodze.

I choć zbocze Wysokiej trawersuję wielokrotnie, to za każdym razem zachwyca mnie swoimi uroczyskami, mokradłami Czarnotki, zwalonymi pniami. Nie inaczej było tym razem. Nie zatrzymywałam się jednak, mając na uwadze swój dzisiejszy cel. Gdy znalazłam się na Modrzewiowej Drodze, szybko pomaszerowałam w kierunku zbiornika przeciwpożarowego. Gdy droga skręciła w lewo, ja zaczęłam schodzić bez drogi w dół.


W pewnej chwili trafiłam na stary dukt. Przekroczyłam go, by zejść jeszcze niżej. Chwilę później widziałam przed sobą cienką strużkę wody. Nie dało się jednak iść jej biegiem, bo w poprzek strumyka leżały świeżo zwalone drzewa, świadectwo „cięć pielęgnacyjnych”. Wróciłam na dukt, który obiecująco skręcił ku potokowi i chwilę później byłam już pewna, że doprowadzi mnie dokładnie do miejsca, w którym chciałam się znaleźć.

W dolinie Krobickiego Potoku


I tak było. Kilkaset metrów dalej moja droga wychodziła wprost na plac manewrowy dla ciężkiego sprzętu, miejsce do którego dojechałam w czasie poprzedniej wycieczki rowerowej. Teraz nie miałam roweru, mogłam zatem zejść po kamieniach w dolinę. Czułam przyjemne dreszcze i podekscytowanie, które towarzyszy mi zawsze, gdy znajduję się w nowym dla siebie miejscu. 


Schodziłam powoli, rozkoszując się widokami. Niewielkim potokiem i monumentalnymi górami wokół. Dolina rzeczywiście jest tu głęboka. Z prawej strony piętrzy się stroma Zamkowa Góra, z lewej dolinę tworzą zbocza Sępiej Góry. Bukowy las o tej porze jest już dosyć jasny, ale i tak na dnie doliny zalegają cienie. Nieco powyżej prowadzi dosyć wygodny dukt leśny, co sprawia, że można iść albo samym brzegiem skacząc po kamieniach i przedzierając się przez chaszcze, albo iść ścieżką, śledząc strugę poniżej. 


 
Było południe, gdy zdecydowałam się zrobić sobie przerwę na kawę. Usiadłam nad brzegiem zdjęłam buty, by przejść się po wodzie. Wyjęłam termos z kawą i pudełko z placuszkami. I gdy kontemplowałam swoją samotność… z góry spłynęli rowerzyści. Trzech pasjonatów enduro. Gringo zdenerwował się, że ktoś śmie zakłócać jego chwile z mamcią i zaczął szczekać. Pewnie zabawnie wyglądałam w połowie listopada w środku lasu biegnąc boso po szyszkach, by go odciągnąć od rowerów. Chwile porozmawialiśmy z przybyszami. Potem rowerzyści ruszyli dalej ścieżką, a ja wróciłam nad potok. Zebrałam swoje rzeczy i spokojnie ruszyłam dalej z biegiem strugi.

Co chwilę wzdychałam z zachwytem, robiłam kolejne zdjęcia. Byłam coraz niżej i coraz bliżej cywilizacji. W pewnej chwili zauważyłam samotną skałę po prawej stronie, zaś po lewej mój potok pokazywał, że w czasie ulewnych deszczy potrafi nieźle się rozlewać, zmieniać koryto i panoszyć się w dolinie. W reszcie znalazłam się na drodze, która doprowadziła mnie do wyjścia z kopalni św. Jan.

Powrót do domu

Mogłam skierować się do domu. Rozważałam różne warianty, miałam jednak na tyle czasu, by znów iśc bezdrożem, tym razem nieco wyżej. 


Spenetrowałam okolice samotnej skałki, znalazłam miejsce niedawnego wygrzebywania niemieckich skarbów: znalazłam resztki glinianego garnka i potłuczony talerzyk. Ciekawe, co było w środku i czy znalazca wiedział wcześniej gdzie szukać i czego, czy też było to przypadkowe odkrycie z wykrywaczem. 


Na Zamkową Górę najpierw podchodziłam ścieżką wyjeżdżoną przez endurowców, potem przez chaszcze. I znów nie znalazłam ruin średniowiecznej legendarnej warowni.  

Skałki Zakochanych minęłam bokiem, by nie natknąć się na spacerowiczów, których o tej porze było sporo. Kawę dopiłam siedząc na kocu na łące z widokiem na Pogórze Izerskie. Do domu wróciłam już najkrótszą drogą, najpierw do wsi, potem na Kufel.

A w domu czekał mnie remontowy bałagan.


Podoba Wam się moje wędrowanie? Możecie mnie docenić i postawić kawę

https://buycoffee.to/rozmowkikobiece

 


Inne wycieczki w kierunku  Kotliny znajdziecie tu Wycieczki na Kotlinę


33 komentarze:


  1. Pierwsze na co zwróciłam uwagę, to widoki, które są po prostu przecudne 💗

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, a zmieniały się tak często, że szlam i wzdychałam z zachwytu.

      Usuń
    2. Wcale się nie dziwię, bo jest na co popatrzeć :)

      Usuń
  2. Wędrowne wpisy na Twoim blogu zmieniają bieg moich myśli. Lubię je. To musi być fascynujące - chodzić po bezdrożach, pić kawę z górą, nie bać się niczego i wiedzieć, że na pewno się trafi do domu:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to jest fascynujące. Za każdym razem, gdy schodzę z głównego traktu towarzyszy mi dreszczyk emocji.

      Usuń
  3. Dziękuję że mogłam Ci towarzyszyć podczas wędrówki, miło sie spacerowało.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam się. Na spacery wirtualne i realne. Zapraszam do Domku pod Orzechem.

      Usuń
    2. Może mi uda się kiedyś dojechać, mam taką nadzieję :)

      Usuń
  4. Ciekawy wpis, to jest ekstra w blogach, że nawet na ten sam temat każdy wypowiada się trochę inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zawsze interesujący opis wędrówki. Pozdrawiamy Łajka Team :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mi się podoba Twoje wędrowanie i chętnie je śledzę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Paulina Kwiatkowska17 listopada 2021 20:38

    Miło na razie choć poczytać te Twoje górskie przygody.

    OdpowiedzUsuń
  8. Na pewno przyjemnie byłoby pospacerować w takim miejscu. Spokój, cisza.

    OdpowiedzUsuń
  9. Boso po szyszkach! W listopadzie!? Podziwiam spontaniczność i kontakt z naturą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na bose spacery zawsze jest dobry czas. Właśnie wyskoczyłam ze strumienia i suszyłam stopy, to i pobiegłam boso 😂

      Usuń
  10. Dobrze, że nie ma u Ciebie niedźwiedzi, bez strachu możesz zapuszczać się w leśne ostępy. A jak z wilkami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedźwiedzi nie ma, natomiast śladami wilków szlam już nie raz.

      Usuń
  11. Chętnie bym Ci towarzyszyła w czasie Twojej wycieczki. Kocham takie miejsca nieco dzikie i zdecydowanie z perspektywą przebywania pod gołym niebem. Cudowne uroczyska,bystre potoki i jak widzę bardzo późna już jesień. Natura szykuje się do zimowego snu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie zabieram swoich gości na takie wycieczki, więc zapraszam.

      Usuń
  12. bardzo lubię z Tobą wędrować, nawet siedząc przed monitorem czuję jak mnie nogi bola po takiej wędrówce ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Bo rowerki są fajowe... ale czasem warto sobie potuptać 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, jest sporo miejsc, gdzie rowerem się nie da 😂

      Usuń
  14. Aniu, bardzo podoba mi się Twoja wyprawa w dolinę! Naprawdę, szczerze piszę! Wiem, jaką czułaś ekscytację, bo podobne wrażenia i ja miewam, gdy zapuszczam się w nieznane w swoich górach. Lubię takie wyprawy. Na zdjęciach widać, jak dziko tam jest i pierwotnie. Ładne miejsca. Czytając, pomyślałem, że i mnie trzeba się wybrać w jakiś dziki zakątek Twoich gór. Wybiorę się na pewno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moich górach te dzikie miejsca są niesamowicie ekscytujące, zwłaszcza, że coraz ich mniej, a i ja coraz lepiej znam swój Kamienicki Grzbiet.

      Usuń
  15. Bardzo ciekawy wpis czekamy na kolejne, bloga przeglądam już jakiś czas i bardzo mi się podoba to jak wszystko opisujesz.

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetna praca właśnie, takiej inspiracji szukałem.

    OdpowiedzUsuń