Moja niebieska kuchnia, niegdyś chlubny dowód na kreatywność i realizacja idei zero waste dziś wygląda już jak po przejściu huraganu Anna, bo też czasem jestem takim huraganem pozostawiającym po sobie jedynie niewyobrażalny bałagan i pobojowisko.
Czytelniczy wrzesień nie był jakiś oszałamiający, bo też z czasem było krucho. Zajmowały mnie zupełnie inne aktywności. Nie mniej kilka całkiem niezłych książek przeczytałam, a jedna mogę nawet nazwać wybitną.
Nie lubię gotować,
ale jak już wyjmę produkty i garnki, to zaczyna się magia.
Ostatni dostałam nowe źródło inspiracji kulinarnych w postaci dwóch książek kucharskich i o nich będę dziś opowiadać.
Z Gravmageddonem to jest tak, że pada zawsze. Tylko raz, w
pięcioletniej historii tej imprezy, przejechałam trasę na sucho – to była
pierwsza edycja w 2021r. Burza i oberwanie chmury nadeszło drugiej nocy, gdy na
trasie pozostali już tylko najwytrwalsi zawodnicy. Każda kolejna edycja
oznaczała dla mnie moknięcie.
I tak w 2022 r. po koszmarnie upalnym dniu załamanie pogody
nadeszło nocą – ulewny deszcz i gwałtowne burze przetoczyły się przez Góry
Izerskie, Kaczawy i Rudawy Janowickie. Ze szczytu Góry Szybowcowej obserwowałam
rozświetlaną kolejnymi rozbłyskami Jelenią Górę. W 2023 r. padać zaczęło w momencie,
gdy wyjeżdżałam drugiego dnia o poranku z Domku Pod Orzechem, gdzie
zlokalizowany był pitstop i padało już do samej mety. Rok temu, podczas
czwartej edycji padało właściwie od startu, ale nie były to jakieś straszne
ulewy.
I by tradycji stało się za dość rok 2025 r., piąta edycja
kultowego maratonu i mój piąty w nim start nie obyły się bez deszczu.
Fot.: Krzyś
Ale po kolei.
A że jest rośliną obcą inwazyjną więc należy ją wycinać i korzystać do woli!
To była dobra decyzja! Jedzenie pyszne, a miejsce z duszą. Objedliśmy się jak bąki. Ślubny wybrał kartacze z szarpanymi żeberkami i boczkiem, a ja pierogi z wędzonym serem. Jakie to było dobre!
Myślę, że wybierzemy się tu z dziećmi i wnuczkami, bo wszystkim się spodoba.
A jeśli ciekawi Was, jaki prezent zrobił mi Ślubny, to spójrzcie na zdjęcie.
Nasz wysiłek został jak zawsze doceniony, a ilość ciepłych słów i podziękowań to najlepsza zapłata.
Tradycyjnie w maratonie wzięła udział Chuda i jej relacja
niedługo też się na blogu pojawi.
W tym roku pogoda nam dopisała, sponsorzy byli hojni, a uczestnicy zadowoleni. Odbyły się liczne licytacje i konkursy (w tym mój ulubiony rzut kaloszem) , DJ przygrywał do tańca.
Oprócz dwóch sporych imprez mieliśmy także prywatne odwiedziny: oczywiście była Chuda z Krisem, ale na ich pobyt nałożył się urlop rodziny mojego brata (którzy od pewnego czasu mają już swój kawałek podłogi w postaci przyczepy kempingowej) Przyjechali także krewni Ślubnego. Przyznam, że nie mam czasu na nudę i przygotowując wpis uzmysłowiłam sobie, że nie mam rodzinnych zdjęć z pobytu!
Dopiero w poniedziałek sięgnęłam po pierwszą w sierpniu książkę, a nocą oglądałam spadające gwiazdy leżąc ze znajomymi na szczycie Kufla.
A jakby tego wszystkiego było mało, to natura w tym roku
powetowała sobie ubiegłoroczne straty i obdarowuje nas nieprzebraną ilością
warzyw, owoców, ziół i grzybów. Nic
tylko zbierać i przetwarzać.
Tym razem trafiłam na ślicznej urody boczniaki, więc wykorzystałam je do kolejnego chwaścianego dania.
Zapraszam na wirtualny spacer po ogrodzie.
Zapraszam na recenzję filmu.